W nocy z niedzieli na poniedziałek z lodówką zaczęło dziać się coś bardzo niepokojącego. W blasku spektakularnem wydawało się, iż doszła do kresu swoich możliwości chłodzących..
Na stendbaju doczekała świtu i do południa nie dawała najmniejszych oznak mrożenia.
Dopiero później, gdy słońce zaczęło już spadać i zrobiło się nieco zimniej lodóweczka udała się na popas. Wyraźnie wyczerpała ją nocna praca i musiała zaczerpnąć chleba, który przynosi Pan Karmiący Codzień Ptaki.
Po posiłku wróciła na poprzednie stanowisko i znów pogrążyła się w letargu.
Jednak tym razem wydawało się, że nad czymś intensywnie rozmyśla...
Wieczorem zaczął wiać wiatr znad Ursusa lub z jeszcze dalej.
Nadchodziła odwilż..
Wtorek. 22 grudnia.
Myśleliśmy początkowo, że lodóweczka się gdzieś schowała, że weszła w ślepą uliczkę Bramy Nonsensu (bo Dziada w okolicy nie zanotowano). Ale ona dosłownie zapadła się pod ziemię!
A więc to nie ulica Chłodna była jej celem, lecz piekło! Lub antypody! Tam ma przecież tyle do zrobienia! Tyle zła przecież się teraz panoszy! (i bardzo złych australijskich filmów, z tą z zadartym nosem)
Pędź lodóweczko! Dobra robota!
Z drugiej strony, pustka po lodóweczce jest olbrzymia. Myśleliśmy, że zostanie z nami na Wigilię. Mieliśmy nawet dla niej kosz świątecznych wiktuałów - mandarynki, łakocie, szynka i trunki (jeśli nawet ona nie, to na pewno ktoś by skorzystał). Może kiedyś do nas powróci..
To tyle w temacie relacji z tego - jakże gorącego - okresu chłodniczego.
****
UWAGA! Żeby nie było tak smutno i samotnie, obecnie trwają pracę nad obszernym studium nt. roli urządzeń chłodniczych (jak i samego pojęcia "mrożenia") w historii kina polskiego.
Na chwilę obecną mamy już wykupiony solidny plac pod powyższe opracowanie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz