Długa ciekawostka etnoznawcza od naszego koresspondenta
z Tykocina, Zygmunta Glogera. Ten znany słynny badawca krajowego folkloru zabierze nas w bajkową podróż po tajnych operacjach świata cyganów.
To zarazem ważny głos w dyskusji o atmosferze.
z Tykocina, Zygmunta Glogera. Ten znany słynny badawca krajowego folkloru zabierze nas w bajkową podróż po tajnych operacjach świata cyganów.
To zarazem ważny głos w dyskusji o atmosferze.
Wersja tekstowa, z ambientem >
Listy od korresspondentów.
— Tykocin. Korrespondent nasz w liście z d. 27-go kwietnia pisze co następuje: Prawdopodobnie jeszcze nigdy tyle band cygańskich nie wtargnęło do naszego kraju, co w roku bieżącym. Uzbrojeni w pasporta zagraniczne, po większej części austryackie, imponując wielkością karawan i wrzekomem bogactwem srebrnych guzów, przedstawiając się za kotlarzy, w dowód czego wożą kotlarski warsztat z sobą, kradną na potęgę wszystko co się da. Kto się dziś na wsi nie przypatrzył temu wyzyskiwaniu, pojęcia o niem mieć nie może. Karawana złożona z kilku, a czasem kilkunastu długich węgierskich wozów, zatrzymuje się zwykle na jakiemś pustkowiu, w zaroślach, niedaleko łąki i gościńca. Pomiędzy dwoma wozami równolegle ustawionemi, zawieszają na drągach dwie olbrzymie, czarne od dymu płachty. Pomiędzy temi płachtami u stropu pozostawiają duży otwór dla dymu z ogniska, które rozniecają wśród takiego namiotu. Po roztasowaniu się w upatrzonem miejscu, rozbiega się czereda po okolicznych wioskach, zostawiając niektóre dzieci, a czasem i kogoś ze starszych do pilnowania obozu. Nigdy Cygani nie idą razem z Cygankami do wsi lub dworu, ale oddzielnie. Są tego pewne powody, a mianowicie najprzód odrębny kierunek działalności. Cyganki idą w dzień, natrętnie żebrzą, wróżą, kładą kabały i kradną z niepospolitą zręcznością wszystko, co się nawinie pod rękę, a zwłaszcza drób domowy, przędziwo, odzież, sprzęty miedziane i srebrne. Cyganka, trzymająca na ręku niemowlę, zapytana przezemnie, gdzie najprzód ukrywa skradziony przedmiot, odpowiedziała najnaturalniej, że chowa pod dziecko. Każda Cyganka, idąca do wsi, ma zawsze przy sobie garść zboża, którem zwabia kury dla łatwiejszego ich schwytania. Gdy kilka Cyganek idzie razem, jedna zwabia, drugie napędzają drób do ręki. Która powróci do obozu bez żadnej zdobyczy, otrzymuje od swego męża lub ojca pewną ilość szturchańców lub harapów po grzbiecie. I to jest powodem, dla którego mężczyźni Cygani nie towarzyszą żonom i córkom do wiosek, nie mogliby bowiem w razie niepowodzenia wyprawy, wkładać całej odpowiedzialności na kobiety.
Operują oni w inny sposób. Zachodzą wszędzie, dopraszając się z równą natarczywością o jałmużnę, o siano dla koni i niby to o robotę kotlarską. Przy tej sposobności przypatrują się, gdzie zamykane są na noc świnie i konie, w którym domu większy dostatek. W nocy idą kraść żywą zdobycz lub przez wydartą w słomianym dachu dziurę zabierają ze strychu gromadzone często przez całe lata zapasy zamożnego gospodarza. Dla koni swoich, w razie braku siana i koniczyny, kradną z pola zboże. Sam widziałem, jak dzieci cygańskie okruszały ze snopów dla koni na wielkie drewniane misy kradzioną pszenicę. Na dowód, że kradzież musi się dobrze udawać, niech posłuży ten fakt, iż Cygani żyją prawie samą wieprzowiną i drobiem, a nikt jeszcze nie widział chyba, aby gdzie nabywali za pieniądze podobne produkta. Na jarmarki śpieszą skwapliwie, bo są one pożądanem polem dla ich przemysłu. Z ukradzionym koniem Cygan umyka w inną okolicę, proponując po drodze sprzedaż lub zamianę swej zdobyczy i przyjmując nieraz konia gorszego, ale nie kradzionego, z którym nie potrzebuje się ukrywać. Cygani nigdy nic nie kupują, a często sprzedają różne rzeczy, nawet towary. Pracy, ani przednówku oni nie znają, podatków żadnemu rządowi nie płacą, sami dobrze wyglądają i konie mają zwykle tłuste. Gdy kto Cyganom wymawia, że nie pracują, tylko żebrzą i kradną, odpowiadają z całą wiarą wschodnich ludów w przeznaczenie i fatalizm, że na to się Cyganami porodzili, aby żebrali i kradli, a chybaby Pana Boga w niebie nie było, żeby Cygan musiał pracować. Wiara ta udzieliła się poniekąd i naszemu ludowi w jego pojęciach o Cyganach. Darmo bić wilka — mówi chłop — zawsze on będzie dusił barany, kot będzie łowił myszy, a Cygan będzie kradł. Cyganki złapanej na złodziejstwie nie oddają nigdy w ręce sprawiedliwości, a nawet bardzo rzadko Cygana, poprzestając na odebraniu zdobyczy i co najwyżej szturchańcach. To też kara dosięga Cyganów nie więcej niż za jedną z tysiąca popełnionych kradzieży, a stanowiące tę karę kilkomiesięczne więzienie, jest oczywiście tylko wypoczynkiem po trudach.
Cyganka pochwycona na kradzieży nie traci bynajmniej rezonu; powiada, że kto ją uderzy, temu narzucona przez nią choroba ręce pokręci, a i rękę, która odmawia wsparcia Cygance, także coś podobnego spotkać może. Cygan złapany na uczynku prosi o litość i przebaczenie, ale ostrzega zarazem, że gdyby tego nie otrzymał, to wielkie nieszczęścia spotkają głuchych na jego prośbę. Argumenta te osiągają zwykle pożądany dla Cyganów skutek, co zapewniło im wyjątkowo korzystny proceder bytu i bezkarnego eksploatowania biedniejszych warstw naszego społeczeństwa. Ofiarą bowiem kradzieży padają głównie ci, którzy mają najlichsze zamki, nie utrzymują stróżów do nocnego pilnowania i latem idąc do pracy w pole, pozostawiają domy na opiece dzieci.
Jak widzimy, Cygani, korzystając z ciemnoty naszego ludu i jego wiary w możliwość wszelakiej zemsty, wyzyskują tym sposobem nasz lud na korzyść swoich kieszeni. Przez kilka miesięcy kradną albo wyłudzają; wyeksploatowawszy jedną okolicę, gdy policya zaczyna ich prześladować, przenoszą się do innej, i tak wędrują na zimę ku południowi, żeby z nastaniem wiosny ponowić swoją inwazyę.
Już w roku 1607 żądano przymusowego wydalenia Cyganów z granic kraju. Nie nastąpiło to jednak w skutek oppozycyi posłów, którzy dowodzili, iż nie można wypędzać ludzi wolnych, wśród których znajduje się wielu dobrych rzemieślników, jako to: kowali, kotlarzy i ludwisarzy, czy odlewaczy cyny i miedzi.
Ale od owych czasów stosunki zmieniły się zupełnie. Mamy dostatek własnych kowali, a nawet kotlarzy i ludwisarzy w kraju, którym obowiązani jesteśmy dać przed innymi zarobek. Goście zaś cygańscy zajmują się dziś prawie wyłącznie rzemiosłem kradzieży i rabunku, a dla samego bezpieczeństwa nikt nie może prezentować im swojej stajni, koni, naczyń miedzianych i t p. Protekcya więc, która przed trzystu laty mogła być dowodem ludzkości i rozwagi, dziś byłaby sankcyonowaniem grabieży i próżniactwa tych dzikich pasorzytów południa.
Zygmunt Gloger
Cyganisz waćpan...
OdpowiedzUsuńZygmunt? W tytule jest wyraźne wskazanie.
OdpowiedzUsuńBo chyba nie o mnie chodzi? Ja siebie zdecydowanie nie podejrzewam o brak toczenia prawdy z ust.
Chcesz patelnię?
nawiasem, to ciekawe są takie tematy sejmowe z 1607 i okolic.
OdpowiedzUsuńByły jakieś inne wydaliny?
OdpowiedzUsuńTykocin ładne miasteczko, tyle śladów Cyganów nie stwierdza się. Ślady po-żydowskie za to - i owszę.
OdpowiedzUsuńPewnie śladu po naczyniach miedzianych też się nie stwierdza.
OdpowiedzUsuńz wydalin, znana jest ta "arian".
OdpowiedzUsuńAle to znacznie później (jak mówi Wikipedia).
OdpowiedzUsuńPolska to ostoja tolerancji. Najpierw gośćwdom, a po chwili dostaje się bana. Ale z Cyganami to jednak nie przeszło, bo — jak ubolewa Gloger — nastąpiła oppozycja posłów. Z braku laku, regularnie obrywało się innowiercyjnym Żydom.
Teraz dostają squotersi, cykliści, palacze oraz nie sprzątane psie kupy.
[...] iż nie można wypędzać ludzi w o l n y c h".
OdpowiedzUsuńByła to republika, w okresie schyłkowym ale jeszcze 100% republiki. Wenecja i Ateny razem wzięte. Mankamentem był niewielki odsetek obywateli z tendencją malejącą. Ale obywatel to była podmiotowość. Dziś nie za bardzo, o czym świadczy parcie na alternatywne regestra.
Jako cyklista z moimi współobywatelami cyklistami zrobiłbym rowerowy rokosz albo konfederację, tylko nie za bardzo wiadomo gdzie się kierować z mocnymi argumentami. Taka republika, że nikt nic nie wie i za nic nie odpowiada.
A Gloger to mocno popłynął w ostatnim akapicie. Taka z niego cicha woda, a tu dzicy pasorzyci południa.
Czy apogeum tej obywatelskiej podmiotowości nie było czasem liberum veto?
OdpowiedzUsuńZmocnymi argumentami można by kierować się tak jak zawsze — przed siebie. Ale byłaby to i tak tylko słodka utopia.. Zaraz zaczęłyby się wśrod rokoszan tarcia, zgrzyty, walka o kierownicę i urząd Naczelnego Pedała, i cały szlachetny ten ruch szybko by się scentrował.
Cieszę się, że ktoś doczytał do ostatniego — pasożytniczego zdania. Mam nawet spisek, że za Glogera oberwalo sie niedawno Kolbergowi. Pamiętliwe cygańskie lobby wśród członków Akademii przypuściło atak wstępny Oskarem, aby w ataku decydującym zlikwidować Glogera i całą polską, nieortograficzną entografię.