środa, 16 maja 2012

Terror halitragarzy

Od naszego nowego koresspon-
denta T. D., ukrywajacego się pod pseudonimem M., otrzymaliśmy sensacyjne otwarcie oka na spółdzielczy handel.


Już we wstępie, "M" głośno szepcze, iż "są sprawy, o których się w dziennikach warszawskich nie pisze, bo reporterzy oba­wiają się, że w ciągu dwudziestuczterech godzin po ukazaniu się drobnej nawet notatki, znalezionoby ich radykalnie na wieki "uspokojnych" w jakimś zapadłym zaułku dziel­nicy handlowej".
Dalej jego szepty stają się bardziej wrzaskliwe:
"Tak jest! Nie w Nowym Jorku ani w Chicago, tylko w naszym małym Paryżu pół­nocy, w Warszawie, usadowiła się mafja terorystyczna!"
Albowiem "niedawno, w ubiegłym do­piero tygodniu wydarzył się wypadek, który odkrył, jakiemi metodami posługuje się tajemna organizacja celem wymuszenia posłuchu dla swoich rozkazów..."

Pozytywnymi bohaterami dramatu otwarciowego są:

Aron Halbzjad, piękny handlarz rybim towarem, zam. ul. Elektoralna 49
Córka Halbzjada, piękna Pola siedemnastoletnia
Służąca, piękna Menia Frydman

Negatywnymi postaciami są złoczyńcy w kolorowych pończochach i tajemniczy dr eŁ, tło zaś stanowi piękna Hala M.

RĘCE DO GÓRY i ANI SŁOWA! odpalamy teraz pełnię anteny naszemu cichemu sprawozdawcy:


Między handlarzami rybnymi w halach Mirowskich a tragarzami wy­nikł zatarg. Ze względu na wzmożony ruch przedświąteczny, tragarze domagali się podwyższenia "taksy", czemu kupcy, ze względu na katastrofalny stan interesów, ostatecznie się przeciwstawili. Jednym z najenergiczniejszych oponentów był właściciel hurtowni ryb, p. Aron Halbzajd. Ażeby złamać opór kupca, tragarze urządzili zbrojny napad bandycki na jego mieszkanie. 
Pan Halbzajd zajmuje komfortowo urządzone mieszkanie przy ul. Elektoralnej nr 49. Bandyci roztoczyli obserwację nad mieszkaniem, aby wybrać moment najdogodniejszy do napadu. 
Była godzina 7-ma wieczór, w mieszkaniu znajdowały się dwie służące Halbzajda. Nagle ktoś zapukał do drzwi kuchennych i kiedy służąca otworzyła drzwi, do mieszkania wtargnęło 4-ch osobników z rewolwerami w rękach. Bandyci byli zamaskowani w niezwykły sposób: na głowy i twarze mieli naciągnięte różnokolorowe jedwabne pończochy damskie, przymocowane jedwabnemi podwiązkami. 

— Ręce do góry i ani słowa! — padł rozkaz herszta, którego przystrzyżona broda wyzierała z pod nasuniętej na twarz pończochy. Wystraszone kobiety wprowadzono do pokoju, gdzie je skrępowano powrozami i ułożono na tapczanie. 
— A teraz gadać, gdzie forsa i brylanty państwa?! — zwrócił się herszt do kobiet, a otrzymaw­szy odpowiedź wymijającą, roz­kazał zakneblować im usta bru­dnemi ścierkami.
W trakcie na­rady, odbywanej przez bandy­tów w języku żydowskim, w drzwiach rozległ się dzwonek. Wracała od fryzjera, piękna córka Halbzajda, 17-letnia Pola. Jeden z bandytów uchylił drzwi, a panienka, nie przeczu­wając nic złego, przestąpiła próg. W tej samej chwili za­trzaśnięto za nią drzwi i do skroni przystawiono jej rewol­wer. Pannę wprowadzono rów­nież do pokoju. Bandyci starali się grać rolę "dżentelmenów". Zbir, który wiązał jej ręce, ode­zwał się: — Tak piękne rączki szkoda niszczyć powrozami — i rzeczywiście związał jej lekko ręce, a gdy przyszło do zakneblowania ust, wyszukał specjalnie czystą chustkę.
Ale bandytów prześladował pech. Ledwie zaczęli plądrować mieszkanie, gdy znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Był to narzeczony służącej Józef Barański, woźny dyrekcji poczt i telegrafów. Na widok uzbrojonego bandyty w ma­sce, który otworzył mu drzwi, cofnął się i zbiegł ze schodów, alarmując przechodniów na ulicy. Bandyci wobec tego zrezygnowali z dalszej roboty. Wybiegli na ulicę i umknęli czychającym na nich autem. 
W kilka minut po alarmie na miejsce przybyli przedstawiciele władz śledczych, z naczelnikiem urzędu śledczego, insp. Sitkowskim na czele. Na schodach znaleziono porzucone przez bandytów pończochy. 

Pierwsze dochodzenie ustaliło, że napadu dokonali osobnicy, rekrutujący się z pośród ży­dowskich tragarzy. Świadczyły o tem nie tylko ubiory bandytów, ale i zalatujący od nich zapach ryb. Napad dokonany był planowo i z należytem przygotowaniem. Do jednopiętrowej oficyny na podwórzu przylegającej do ulicy Mirowskiej, bandyci zawczasu przystawili drabinę, aby, w razie uniemożliwienia ucieczki przez bramę, mogli umknąć przez dach. Na krótko. przed wtargnięciem bandytów do mieszkania Halbzajda przybyła jakaś nieznajoma kobieta, która wypytywała służ­bę, czy Halbzajd znajduję się w mieszkaniu. Była to wspólniczka bandy­tów, która pod tym pretekstem dostała się do mieszkania, aby sprawdzić, ile się tam osób znajduje i czy chwila do napadu jest odpowiednia. 
W trakcie dochodzeń policja ujęła kilku osobników, niepodobna jed­nak w sposób dostateczny dowieść im winy, ponieważ w czasie napadu bandyci nie zdołali niczego zrabować, a również nie mogą być z twarzy rozpoznani, bo napadu dokonali w maskach. 

SZAJKI ZAWODOWE

Korespondent nasz nie uląkł się gróźb osławionego na bruku warszawskim Dra Ł. i obserwując bieg śledztwa w sprawie napadu na Halbzajda oraz prowadząc częścio­wo na własną rękę dochodzenia, doszedł do niezwykle sensacyj­nych rezultatów:

Może się to komuś wydać co­ najmniej dziwnem, albo wręcz niezrozumiałem, ale mieszkańcy Warszawy szczególnie żydowskich dzielnic handlowych, przywykli do tego i nolens volens zżyli się z tym stanem rzeczy. W Warszawie istnieją potężne szajki, zorgazmowane pod przykrywką związków zawodowych, uprawiające bandytyzm w biały dzień. Dzielnice handlowe podzielone są na rejony. Każdy rejon ma grupę osobników, którzy nic nie robią, tylko cały dzień kontrolują i skrzętnie notują ilość kupujących, odwie­dzających sklepy. Osobnicy ci kontrolują, ile ku­piec utargował od poszczególnego klienta i każde­go wieczora, po zamknięciu sklepu, zgłaszają się do kupca po haracz od obrotu i klienta. Kupcy są bezradni, a biada temu, który próbowałby stawiać jakiś opór. Ma do czynienia z nieuchwytną i potężną, świetnie zorganizowaną mafją, która nie tylko zrujnuje i zniszczy go materjalnie, nie tylko urządzi blokadę sklepu, nie dopuszcza­jąc klientów, ale często również pozbawi życia, lub w najlepszym razie okaleczy nożami. 
Sprawców zbrodni rzadko kiedy udaje się wykryć i dowieść im winy. To też steroryzowani kupcy z rezygnacją ulegają ło­trom, powstrzymując się od wszelkich doniesień do władz, a czę­sto, w obawie przed zemstą, uchylają się od wyjaśnień, które mogłyby przyczynić się do zlikwidowania rozbojów. 
Teroryści działają z całą bezwzględnością, mając na swym żołdzie ludzi zdecydowanych na wszystko. Sami wyznaczają sobie "taksy", a jak intratny jest ten "interes" świadczy fakt, że przywódcy mafji, wyznaczając "posterunek", pobierają od członka od 200 dolarów wzwyż, zależnie od punktu i ilości spólników w danym rejonie. 
Poza tą organizacją istnieje jeszcze w Warszawie druga, będąca utrapieniem kupców i w ogóle mieszkańców północnej dzielnicy miasta. Jest to organizacja tragarzy, której członkowie, przeważnie osobnicy o atletycznej sile, rekrutują się przeważnie z pośród mętów społecznych. Przywódcy tej organizacji wyznaczają swoim członkom t. zw. "stacje", obejmujące pewien kompleks ulic, pobierając również za wyznaczenie takiej stacji po kilkaset dolarów. 
Kiedy do jakiegoś kupca przynosi się towar, choćby najlżejszą i najmniejszą paczkę, nie wolno ni­komu znieść tej paczki, nawet właścicielowi, furmanowi, lub subjektowi. Może to znieść tylko tragarz z danego odcinka, lub jego pomoc­nik, któremu kupiec zmuszony jest w ten sposób opła­cić haracz. Jeżeli tragarz jest w danej chwili bardzo zajęty, podbiega do paczki i dotyka ją ręką. Oznacza to, że paczkę może znieść kto inny, ale on jako czło­nek organizacji tragarskiej musi otrzymać stosowną taksę. A "taksa" ta, wyznaczona przez samych traga­rzy, jest bardzo wygórowana i terorem, często krwa­wym, narzucona. 
Pewni siebie, odnoszą się zuchwale do kupców, a często nawet obijają ich za niepunktualne wypłacanie haraczu. Teror tragarzy nie ogranicza się do kupców, stosują go także do wszystkich mieszkańców północ­nej dzielnicy. 
Gdy ktoś sprowadza sobie węgiel, czy meble, musi płacić haracz członkom organizacji tragarskiej, choć­by nie skorzystał z ich usług. W niektórych punk­tach, jak przed halami, gdzie roi się od kupców z artykułami pierwszej potrzeby, tragarze zarabiają po trzy tysiące i więcej złotych miesięcznie. A do jakich rozmiarów dochodzi haracz ściągany terorem, świad­czy fakt, że kupcy kilkakrotnie deklarowali już obni­żenie cen mięsa, ryb, nabiału, owoców i innych to­warów o całe 30%, w razie uwolnienia ich od te­roru tragarskiego.

Ostatnio do walki z mafją terorystyczną stanął z ca­łą bezwzględnością energiczny szef wydziału bezpie­czeństwa Komisarjatu Rządu, p. Mieczysław Lis­sowski.
Walka, prowadzona na śmierć i życie dała w krót­kim czasie te wyniki, że wymuszenia uprawiane przed­tem zupełnie jawnie i bezkarnie, obecnie już nieco przycichły.
Trudno jest od razu w krótkim czasie wykorzenić metody, które wżarły się w życie. Zresztą kupcy, obawiając się zemsty, przemilczają wiele przed władzami.
M. 

____________________
Dramat w oryginale dostępny jest tutaj wraz z całą serią innych, niemniej fascynujących obrazków z życia na śmierć i życie. Skanerzystom MBC bijemy wielkie pokłon!

Zaś w nagrodę dla cierpliwych słuchaczy mamy tombolę! Pytanie, na które odpowiedź jest zarazem zwycięstwem w konkursie, brzmi następująco:
Kto zabił?

4 komentarze:

  1. Odpowiadam: to nie ja! Wygrałem?
    PS. Chyba jednak wolę pitawale z narracją Wiecha.

    OdpowiedzUsuń
  2. Jesteś pewien, że to nie Ty? Twój przydomek temu przeczy.

    Wiech to inna półka. Zresztą nie wiadomo, czy pod tajemniczym korespondentem eM, nie kryje się barwna strzecha Wiecha?.. Tropem jest tu fakt równoczesnego wrzucenia w to samo biblio rożnych pamiątek po Wiecheckim (legitymacje itp).

    OdpowiedzUsuń
  3. Może faktycznie jakieś wprawki mistrza?
    PS. Jestem pewien. Mam dobrą pamięć :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Z takimi deklaracjami stąpasz po krawędzi, która może być użyta przeciwkotobie. Już nie będziesz mógł się później wykręcić (że toniety) pomrokiem lub afektem.

    OdpowiedzUsuń