Zatrzymamy się z powrotem na Mirowskiej Hali i doniesiemy dużo nowych cegieł z cegielni "Łosie" w Łosiach pod Radzyminem. Mają one posłużyć renowacji halicegieł starych, dziurawych i rozstrzelanych.
Zauważmy także, iż bardzo nas cieszy, że nie zniknęła do lamusa tradycja stemplowania cegieł.
Im możesz zaufać!
Z rozpędu zajrzyjmy również na stronę remontu wykonawcy, spółki
AMP (aka Alpine Mayreder Polska lub Alpine Bud Sp. z o. o.), tej samej, która zrobiła wielobarwny lifting hali strony zachodniej oraz m. in. przebudowę basenu dla hipopotamów w warszawskim ZOO, ogrodowe osiedle w Wilanowie, dach na Królewskim Zamku, wioski kinder SOS-ów, żelbety na Słomińskiego za 12 237 340 zet i tysiące innych prac na krajowym i międzynarodowym froncie budowlanym. Wszystkie te przygody można znaleźć na stronie
z referencjami AMP-a.
Imtakżemożesz zaufać!
Kontynuując strumień świadomości halowej, przenieśmy się kilka kroków dalej — do Hali zwaną Gwardii — gdzie onegdajszy Niemiec
Losse wydrapał na murze zapowiedź nadejścia Łosi.
Być może (czyż to nie cudownie?), SSyczący Niemiec Losse był nawet jednym z tych, którzy nas masakrowali i spopielali w pierwszych dniach sierpnia 44,
jednym z tych, o których działalności wspominał p. Klimaszewski
w
"Verbrenungskommando Warschau":
[...] Znowu odliczono tych z przodu i wepchnięto w głąb hali... Krótkie serie strzałów i cisza, a później pojedyncze strzały pistoletu.
Przed nami gęstwa wyciągniętych w górę rąk rzedniała. Nerwy nie wytrzymywały już. Starszy siwy człowiek o twarzy inteligentnej, ale wykrzywionej strachem usiłował wycofać się, wciskając nieprzytomnie między tylne rzędy. W ślad za nim napierali inni, ślepi, nieczuli, aby dalej od fatalnego wejścia. Ludzie z tyłu ścieśnili się jednak, zaparli murem broniąc przejścia. Wypchnięci więc z szeregu stali bezradnie, bo miejsca ich dawno zajęli ci z przodu. Otoczyło ich zaraz kilku esesmanów, spychając do wejścia. Wkrótce znikli w nim, dołączeni do następnej odliczonej grupy. Znowu echo wystrzałów i cisza długa i straszna.
Spod nóg człowieka stojącego przede mną wysunęła się rosnąca długim językiem kałuża podmywając buty stojącego opodal Niemca. Esesman usunął się z obrzydzeniem.
— Weg du Scheissdreck! — wypchnął nieszczęśnika z szeregu gwałtownym szarpnięciem. Ten instynktownie cofnął się do tyłu. W oczach Niemca przemknęło niewyraźne wahanie.
— Weg, verdammt! — powtórzył znowu z wyraźną nutą irytacji i lufa automatu zachwiała się niebezpiecznie.
Człowiek, półprzytomny, cofał się pośpiesznie, aż utknął gdzieś na końcu wyciągniętego szeregu. Niemiec odwrócił się i lufą pchnął mnie do przodu. Odczułem jej zimny ucisk na plecach. Z pochyloną twarzą bezmyślnie obserwowałem płyty chodnika.
Znowu parę kroków naprzód, drżenie w nogach wzmagało się obejmując całe ciało. Stojące przede mną szeregi wydały mi się przeraźliwie nikłe, całkiem wyraźnie rysowała się wysoka i ciemna framuga bramy. Jeszcze dwa, trzy odliczenia...
[...] Pośrodku budynku, częściowo zniszczonego bombardowaniem, otwierała się szeroka dziura. Bomba, która przebiła tu kopułę dachu, zawaliła także i podłogę, otwierając ogromną głęboką czeluść targowych piwnic i podziemnych magazynów. W jej głębi leżały stosy ludzkich ciał. Światło słoneczne przebijało tu przez kolorowe szybki okien ciemnożółtą poświatą barwiąc upiornie dziesiątki twarzy skrzywionych grymasem bólu. Wokół dołu lepiło się od gęstej mazi krwistego błota, pachniało słodkawo, drażniąco, do wymiotów. Jak okiem sięgnąć, na betonowej płaszczyźnie całej hali czerniały nieruchomo leżące ciała w ciemnych skrzepach krwi.
A płynąc strumieniem na zachód, ujawnimy do kompletu
Hessa z ulicy Dworskiej, który dał się zapamiętać na murze tamtejszej gazowni, poczym — w 1941 roku — czmychnał messerszmitowo do Anglii.
Wracamy jednak klamrą do wesołej współczesności i Hali Gwardian, żeby zajrzeć w stanowisko bojowych, gwardyjskich bokserów.