Nawet Jelonki mogą być fajne.
Nie chodzi o te super fajne tam gdzie się bloki aktualnie różowią, ani o tę ultrafajną drewnianą przystawkę do pałacu kultury, tzw. osiedle Przyjaźń. Te "nawetjelonki" to rejon przyklejony do torów kolejowych, zamknięty ulicami: Znana - Człuchowska - Olbrachta - Powstańców śląskich. Ciągle jest tam obecny mocno podmiejski klimat wiejski (czasami nawet podwiejski). Drewniane chałupki, domki nieotynkowane, jakieś dziwne budowle i zakamarki przaśne zderzone ze współczesną budowlanką a la Beverly Hills.
Przed wojną był tam zamiar poważny: podwarszawska wioska Jelonki awansowała na Miasto-Ogród Jelonek i miało tam być ładnie, zielono i radośnie. Jak spojrzy się na --->
fotomapę z '45 roku to widać porządnie powytyczane ulice, równiutko nasadzone drzewka, zadbane przydomowe ogródki. Widać plan i zamiary. Jeszcze czasu odrobinka i byłoby arkadyjsko..
Niestety w zderzeniu z armią niemiecką większość ambitnych zamiarów poszła się torbić. Z kolei w objęciach Rosjan co do Jelonek pojawiły się inne plany: "osiedle drużby" plus towarowa linia kolejowa, która przecięła Jelonki na dwie połowy, niczym wyspy. Miasto-Ogród pozarastały chwasty, zieleń przybladła. W '51 r. stało się częścią Warszawy. Tuż obok, na sparcelowanym terenie fortu Wola zainstalowała się fabryka im. Marcelego Nowotki (tzw. wuzetem), która dodatkowo zabrała temu miejscu światło. Pola po obu stronach ulicy Olbrachta przeznaczono pod ogródki działkowe (można przypuszczać, iż była to nieco ironiczna decyzja).
W latach 70-tych ogródkowe miasto oddaliło się od granic Warszawy, kiedy to Warszawa poszła dalej na zachód, prefabrykowała się jelonkowskim osiedlem, umocnił się bardziej jej wyspowy charakter.
Znana stała się znaną chyba z tego, iż był tu krańcowy przystanek 155. Teraz ten autobus już tu nie jeździ. Ma za to pętlę 520, była "jotka", najbardziej - och, ach - żoliborski autobus, który w ten sposób sięgnął wolskiego, terminalnego bruku.
O idei sprzed kilkudziesięciu lat przypomina tych kilka chałupek, na których wciąż dumnie wiszą stare tabliczki z nazwami nieistniejących ulic nieistniejącego miasta.
Dom symetryczny. Jingo-jangowy.
Miodowy domek ogrodnika.
Chatka Boznańskiej.
Mroczny Nowotko (w stanie uśpienia).
Faza nocna
Nowowybydowane osiedle na zapleczu ul. Znanej
(całkiem ładne nawet).
Faza archiwalna
Jak widać, w lecie jing jang-równowaga przechyla się
na ciemną stronę mocy. W zimie, gdy na dach
pokryty jest śniegiem, na jasną*.
2005 rok.
Narożna kamieniczka (Znana r. Człuchowskiej).
Na szczycie data budowy: 1932. Jerzy Kasprzycki twierdzi,
iż domy budowane w tym okresie były dużą rzadkością.
Niestety rzadkość została makabrycznie przebudowana
i nie przypomina obecnie niczego godnego patrzenia.
***
* Zaś dachy komunistów to te pokryte czerwoną dachówką. O patriarchacie
świadczyły dachy kryte papą. Mamą - kryte owczą wełną lub moherem.
***
I jeszcze ekskluzywna wycieczka na wyżej wspomniane działki z ulicy Olbrachta. Na tych leżących po północnej stronie ulicy jest mała ciekawostka, relikt forteczny - fragment fosy punktu oporu Górce, w sumie nic specjalnego - dół z wodą, ale za to jest to Historyczny Dół z Wodą.
Zaś na działkach leżących po przeciwnej stronie miałem olbrzymią nieprzyjemność spędzić kawał dzieciństwa. Rodzice mieli tam działkę. Okrutnie nie lubiłem tam jeździć. Jedynym zajęciem było wchodzenie na dach działkowej budki, schodzenie z niego, wchodzenie znowu (etc..). Dodatkowo patrzyłem na startujące z Okęcia samoloty (to lubilem), plus patrzyłem uszami na pianie kogutów dochodzące z domków na Znanej i wycie fabrycznej syreny z wuzetemu (gdzie nota bene pracował mój dziadek, co nadawło temu wyciu ciepłe, rodzinne brzmienie, mocniej akcentowało rodzinną sielankę).
Przeżywałem straszne katusze, że miast tracić z chłopakami w piłkę na Gęsiówce to traciłem się na działce.
Jedyne spektakularne wydarzenie, które pamiętam z tych przymusowych rekreacji to moje rozdziewiczenie w temacie żab. W jakimś dołku zdybałem żabę, ropuchę i strasznie się na nią zagapiłem, medytowałem co to może być za potwór, hipnoza absolutna. I ona też się na mnie gapiła tym swoim cybernetycznym oczkiem. I tak się gapiliśmy na siebie wzajemnie, aż przyszła mama i zapytała na co się tak gapię. Miałem 5 lat, nie widziałem wcześniej ropuchy, więc powiedziałem, że na jakiegoś ptaka z krostami.
Pocztówka z dołującej działki.
To tyle jeśli chodzi o inicjację, kręcenie się łezek i jelonka.