Przed chwilą było o tamtych Jelonkach, teraz nastąpią te Jelonki. Równie wiejskie, w odcieniu różu. Jeśli mamy odwagę przejść przez Śląskich Powstańców, spłynąć w górę Człuchowskiej i zaokrętować się na lewo w Okrętową to jesteśmy na miejscu.
Inspiracją do tej morskiej przygody wśród Jelonek było to zdjęcie wiszące w muzeum Woli jako eksponat.
Z rozmowy z ekspedientkami w muzeum wynikało, iż powyższa chatka znajduje się na ulicy Okrętowej 45 i chyba jeszcze stoi.
Płyniemy więc sobie Okrętową i podziwiamy to za burtą - niesamowitą symbiozę cywilizacji zaprzeszłej indywidualnie, zbiorowo i nowo indywidualnie.
Gapią się na nas te wszystkie mijane domki spojrzeniem szklanem, niektóre mają okna obojętne, niektóre wyzywające, inne smutne i zmęczone, zaś ze wzroku niektórych bije taka żałość, że ech..
No, ale gdzie jest nasza muzealna chatka? Dotarliśmy już pod wskazany numer, ale tam stoi jakieś kłamstwo! Coś zupełnie innego! Numer wcześniej jest co prawda takie coś... >
.. Wygląda to nawet całkiem uwodzicielsko. Jest drewno, jest klimat zbliżony do wieczorynki, tyle że za płotem wciąż zdecydowanie brakuje celu naszego rejsu.
Myślimy więc: Może ten domek gdzieś się przemieścił? Może odszedł kawałek dalej?
Sprawdzamy kilka numerów dalej i.. jest! To znaczy prawie jest. Kilka szczegółów się niestety nie zgadza. Może on nawet kiedyś i był chatynką, ale teraz jest już tylko chatynką w styropianie.. (Poza tym ten obiekt willowy w głębi muzealnego zdjęcia ma inny kształt)...
Obok jest kolejne coś co mogło także kiedyś zawierać w sobie drewno, ale to też nie to..
W końcu docieramy do ostatniej możliwości. Wysokość dachu jest bardzo podobna, ale znów niepodobny jest sąsiedni budynek.
No i nie ma chatki na Okrętowej. Odpłynęła...
Trzeba się tam będzie wybrać jeszcze raz! Bo może to nie styropian tylko śnieg tak szczelnie poobklejał te domy. Jak na wiosnę lody ruszą to i może chatka wróci.
W drodze powrotnej czekają nas prawdziwy dynamit, uświadomienie administracyjne i ocean różowości..
Na jednej z tabliczek spostrzegamy, iż cały ten akwen to onegdaj był Chrzanów (gm. Blizne), nie żadne tam Jelonki. Czyli,
wniosek pierwszy: Chrzanów zeżarły jelonki.
Opuszczamy akwen poszukiwań sterując na wschód w kierunku Brygadzistów. Na osłodę dostajemy solidną dawkę wielkomiejskiej czerni pod postacią różu...
Jesteśmy na Jelonkach właściwych, tych, w których pojęcie "Jelonek" rozkwita z całą siłą i z pełnią kolorytu! Wielokondygnacyjne marzenie tysięcy istnień o własnym lokum! Wiele okien, wiele drzwi oraz multum śmigających wind! Osiedle sukcesu, owoc lat '70-tych, o największym odsetku samobójstw w skali ogólnowarszawskiej.
Wniosek drugi: Żaden kolor nie jest tym, którym się z pozoru wydaje.
Po drugiej stronie ulicy widzimy jelonkowską parafię - kościół Podwyższenia Krzyża Świętego. Kościół został wybudowany w końcówce lat sześćdziesiątych, ma bardzo fajny obraz Jerzego Nowosielskiego w ołtarzu oraz intrygującą rzeźbę nad wejściem przedstawiającą Jezusa z laskami dynamitu.
Wniosek trzeci: Religia to bardzo poważne zajęcie i nigdy nie należy z niej żartować!
Ament.