Wczoraj w dzień i w nocy amerykańska bezzałogowa przyjaźń na wypadek wojny kręciła piruety, stawiała kreski, wąchała prawo-lewo-góra-Krym tuż obok ruskiej, białoruskiej granicy. Wolę okrążyła z prawej. Ukraińcom latał RQ-4 Northrop Grumman Globalny Hawk FORTE12, niezmordowany, nieforemny, pokojowy dron bez twarzy, nie wiadomo co i po co wożący w środku. Wożący po prostu "coś".
Zgodnie z unijnymi przepisami uczciwego korzystania musiał być widoczny na Flajtradarze. Mamy nadzieję, że na zasadzie wzajemności Rosjanie również będą widoczni na radarze, gdy odpalą rakiety balistyczne spod Kaliningradu.
Oprócz tego po nocy latały amerykańskie transportowe Globalne Mastery (Boeing C-17 Globmaster III), to już nad naszą ziemią ojczystą i z naszej ziemi, bo z Rzeszowa latały. Tak że globalnie, czyli światowo się zrobiło. Niemal jak na światowej wojnie nr 3.
Do całej sytuacji bardzo poważnie podeszli się Rosjanie, Aerofłoty, bo nakładali kawał drogi omijając łukiem Ukrainę, lecąc z Kiszyniowa do Moskwy.
Z kolei brytyjscy Royal Marines przylecieli w hołdzie dla Solidarności pozwiedzać Warszawę, aby po tradycyjnej grochówce czem prędzej pójść na Ruska, Białoruska (po południu bardzo hałasował ich duży, szary, brzydki samolot). Kilka godzin później wylądował inny samolot RAF – Hawker Siddeley BAe 146 Statesman – który poszedł na skróty i po prostu przyleciał z Moskwy.
Jednym słowem napięcie lata i powiewa. Nic z tego nie będzie. Nie odważą się. Nie odważymy się. Rozejdzie się po kościach i pyłach.