Dzisiej, w piątek, 9 września nastąpi ostatni dzień
Lanczbara Płocka 14. Dostał nakaz zniknięcia, by po 100 latach Wola mogła dojść w metropolię metrem ciągniętym. I to akurat w podziemiach Płockiej! ulicy zabudowanej mieszanką sypiących się domów z l. '30, '50 i kilkoma blokami z l. '70!
Nie ma w dotychczasowej stolicy tak zapuszczonej ulicy, pod którą sprowadzono by metro. Również tak wąskiej – szczególnie na odcinku Wolska-Górczewska. Tutaj już przejazd zwykłego małolitrażowego auta wyzwala drgania, od których odpadają balkony i tynk!
Odcinek Kasprzaka-Wolska jest trochę szerszy, bo to dawne rozlewisko Sadurki. Dzikie, bagienne baseny, wyregulowane przez Lindleya, a dopiero po wojnie ucywilizowane i przeniesione na Moczydło. Mimo to, cały czas wzdłuż Wolskiej osiadają bloki (z najbardziej znanym: Wolska 69). Jeśli Turcy zaczną drążyć od Kasprzaka, będą mieli Potop jak pod Wiedniem.
Dlaczego nie wybrano wariantu metra przez bezludne tereny Karolkowej, remizy tramwajowej i okolic ul. Młynarskiej? Żeby deweloperzy mogli się tam w międzyczasie wybudować cichymi osiedlami, którym żadne metro tynków nie pęka i nie zrzuca obrazków ze ścian?! Jak Ronson, który zatruł pół dzielnicy, ze względu na dystans problem go bezpośrednio nie dotyczy,
a już się reklamuje na płocie "Osiedle przy M"?!
Wracając do ofiary z lanczbara: ... Metropolis nie ma jeszcze wszystkich pozwoleń, coś tam mu się nie dopina, targują się przetargi, protestują mieszkańcy ul. Płockiej (przeciwni metru), wbijanie łopat może nastąpić za kilka lat (oby w ogóle), ale bar musi zniknąć TERAZ. Jako pierwszy.
Właściciele wystosowali wszystkie możliwe ścieżki do dzielnicowego urzędu (że trochę dłużej, że są tutaj od 1991 roku, że budowa się nie rozpoczęła), ale urząd odpowiadał za każdym razem niedasiem i paragrafami: "Tutaj zaraz będzie plac budowy. Bo budowy plac tu będzie."
Wielka szkoda czyni się na Płockiej 14.
Knajpa "Lunch bar/ Pizzeria/ Królewskie/ Coca-cola" jest jedynym miejscem w ogromnym promieniu, gdzie można pójść iść i siedzieć normalnie. Można tam konsumować domowe, pyszne
żarcie i płyny oraz patrzeć w telewizor (są dwa). Ma zdrową atmosferę, perfekcyjne uwarzoną między brakiem zadęcia a blaskiem szarości. Z rozkosznym poczuciem bezpieczeństwa, porównywalnym tylko
z dawnym wagonem WARS-u lub "Kojotem" na pl. Wilsona. Bez żadnej hipsterki, w każdym razie (ta zaczyna się tutaj systematycznie wdzierać
z kierunku Karolkowej i Skierniewickiej).
Trzy lata temu lokal przeszedł gruntownie kulturalny remont. Do tej pory był nienarzucającym się pawilonem z blachy falistej w stylu blaszanego funkcjonalizmu wczesnych lat dziewięćdziesiątych. Jednak dodanie szczypty styropianu na fasadzie wprowadziło lokal w dumny warszawski wiek XXI.
Niedawno oderwał się stamtąd segment handlowy "Ana", robiący w branży pończoszniczej. Chwilę wcześniej, boczny segment warzywniczy. Pod osłoną jednego z ostatnich łikendów irytujący wandal pt. "Zefir" obsmarował knajpce odnowioną ścianę szczytową (to nie tylko wolska plaga; "Zefiry" są już wszędzie, nawet w Pruszkowie).
Jak już piliśmy na wstępie — dziś dzień ostatni. Będzie pożegnanie jakiego Wola długo nie zapomni. Będą hulanki i darmowe piwo. Tak jak kiedyś.
Lub nie.