wtorek, 11 października 2011

Miejsce Złotej mocy i Żelaznej

Jakoś tak na wiosnę przybyło, ozłociło Złotą koronkowo.


Wolscy tubylcy przyjęli fraktalnego przybysza z ogromną wdzięcznością
i uznaniem.
Niektórzy z szacukiem składają mu skłon, inni pokornie klękają się, jeszcze inni oddają mu hołd zamaszyście salutując. Nad miejscem kultu dzierży
i pieczy Kulturalny-Kot-Który-Mówi.


Koronkowiec błyskawicznie zadomowił się w umierającej powolną śmiercia kamienicy ("Pekinem" zwanej) i promieniuje pozytwną energetyką.

Wszyscy słuchacze interesujący się, wiedzą iż mocą sprawczą serwetkowca jest NeSpoon, artystka ukrywająca, łączona z nurtem sztuki ulicznej, sama nazywająca to co robi "miejską biżuterią" lub — (wg. nas) zdecydowanie fajniejszym określeniem — "partyzantką estetyczną". Poza tym jest najlepszym obecnie sztukmistrzem, które wyhodowało miasto stołeczne
w swej brzydkiej istocie.
Te z cicha pęknięcia nadrzewne, koronkowo-ceramiczne pułapki łagodne
i niespodziewane ataki estetyczne są partyzantką najlepszej dobroci, niezwykle urodziwą przy tym i dającą ogrom radości wypatrującemu.
W stosunku do tego, inne działania miejskie to w wiekszości przeskalowane rysunki konferencyjne, chlapnięte gdzieś w miejskie mury na fali stritartowego chyru.
Np. dla nas, ceglanych fetyszystów, to co NS zrobiła na pl. Zamkowym
jest bezcenne.

Będziemy się z entuzjazmem przyglądać i wyczekiwać. Szkoda, że nie ma więcej koronkowców na Woli (bo te biedronki na samym Woli koniuszku akurat jakoś nas specjalnie nie atakują).
Nowy odgląd na wypieki artystki jest tutaj.

Przy okazji nadmienimy, iż Złota koronka pod nr-em 83 zastąpiła inne miejsce kultu — kapliczkę Philipsa na Karolkowej 30, skonsumowaną
w tym samym wiosennym czasie przez buldożerców pod biznesbiura
(a w której ostatnie sekundy za chwile spojrzymy).


_____________________________________
Achtung! Będziemy teraz się trochę poruszać po zaległościach nagromadzonych podczas wielkiego trudu i smutu, czyli przerwy w nadawaniu (Nespuny są tu przykładem).

niedziela, 9 października 2011

Łomża z satelity


Ta ciemna linia to Narew.

piątek, 7 października 2011

Urna wspominkowa żeńska

Kontynuacja wyborczego, budzącego nieufność przememijania,
z naciskiem na płeć.



Niezwykle piękną, czerwonoustną Zdyrę otaczał estrogeniczny blask,
a z jej oczu tryskały dobroć, zaufanie i fachowość.
Jednak zawsze patrzyła się samotnie. Nigdy nie widzieliśmy w jej obecności towarzystwa z lewicowego klubu. Wszyscy się od niej odsuwali, bo na skutek kontaktu twarze członków popadały w pełną zadumy maślaność, zaś członkinie bledły, kurczyły się i degenerowały podwójnie (wyjątkiem był tylko — omawiany w poprzenim bloku wyborczym — Backiel, ale jego interesowały glównie antyki). Pawdopodobnie taka wulkanizacja plakatowej energii zadziałała też w sposób odwrotny od zamierzonego na wyborców (1,5%) i Magda Olga Zdyra nie weszła do mazowieckiego Sejmiku.


Do RD nie weszła równie piękna, ognistowłosa Katarzyna Niewalak. "WOLA Kobiet Nowoczesnych" dostarczyła jej zaledwie 1,48 promila. Nie zauważyliśmy u niej jednak żadnych oznak degradacji.


Małgorzata Ślepowrońska, tak jak dwie poprzednie panie jest klaberką SLD i żeńskim członkiem komanda młodych socjaldemokratów. Tak jak koleżanki jest piękna. Jej uśmiech Monolizy i spojrzenie  Volkswagena Passata hipnotyzował i nikogo nie pozostawiał obojętnym. Niestety, również nie dostała się do rady czegokolwiek.
Za to degradowała się bardzo przyzwoicie.


Za granicę mały skok zakończy lewicowy blok.
W nieWoli — na Śródmieściu — zaobserwowaliśmy piękną Kulę Lidię.
Jej demakijaż był dość porywisty, ale i tak to nie przeszkodziło w oryginalnej urodzie i zajęciu cennego stołka śródmiejskiej Rady.


Chwila kwarantanny innopartyjnej, z piękną, anielskooką Ewą Olbrycht (Pis) i równie przystojną Barbarą Różewską z WWSu. Obie panie odpadły z walki o stołek. Wspominając pierwszą kandydatkę należy spostrzec zadziwiające podobieństwo rysów i oprawek do kandydatki Niewalak.



Po tym estetycznym relaksie z zakamarków kart pamięci nadciąga piękno
i uroda urny z PO.
Pierwszym przykładem będzie Anna "Bejbiface" Fiszer-Nowacka, pamiętna rzecznik wolskiego urzędu. Chciała do Rady Miasta jako "WOLA zwykłych ludzi", ale nie chcieli jej wyborcy. Demorfizowała się różnorodnie
i bardzo opływowo.


22-letniej, prześlicznej i radosnej Anecie Skubidzie także się nie udało.
Jej twarz uśmiechała się niezmiennie przez cały okres zawieszenia.


Za to Aleksandrze Marcie Grzelak-Grotek oraz Monice Agnieszce Wiśnioch powiodło się znakomicie. Obie piękne kandydatki usiadły
w RaDzielnicy (Wiśnioch zabrała aż 12,3 proc!). W obecnej kadencji, pani AGG zapytała inerpelacyjnie 2 razy, MW raz (w sprawie niezrobienia akapitu).
Pierwsza kandydatka była zafoliowana przed degeneracją, druga trzymała się znakomicie dzięki solidnym pasom mocującym.



Za chwilę wielki finał, w którym nastąpi najpiękniejsza i najmądrzejsza kobieta samorządzenia, najgłówniejsza ze wszystkich — Hanna Beata. Wspomimy ją już po modyfikacji typu "niewidzialna ręka" (co to wtedy szalala po dzielnicy dość intensywnie).



Przełączamy się teraz w tryb ciszy nad tą urną. Kolejna audycja będzie
o czymś sympatycznym.

____________________________________________
Disklamer: Blok wyborczy nie był na celu odradzania lub doradzania.
Nikomu nie chciał też ugodzić dóbr lub czegokolwiek przysporzyć. To jedynie archiwalny i naukowy zapis kondycji ulicznej rejestrujący przełom wydarzeń XI/XII 2010 r. Także reklamacje w stylu Alvina Gajadhura nie będą uwzględniane (btw, Gajadhura startującego teraz w wyborach do sejmu ;-).



czwartek, 6 października 2011

Urna wspominkowa

Przenosimy się teraz w niesłodki rok 2010, w późną jesień listopadową, gdy na ulice wyległy gromkie twarze.


To było ich ostatnie najście przed tym teraźniejszym. Wybory były lokalne, bo samorządowe i zewsząd agitowały na nas proszalne oczy: z murów, przystanków, śmietników, drzew i latarni. Niektóre spojrzenia szybko pospadły, inne wraz z upływem czasu wykoleiły się degeneracyjnie.
Garstka najtwardszych przezimowała i dopadła wiosny.


Moment akurat sprzyja refleksjom na tematy urne, zanurzmy się więc w analizę archiwalną. Przypomnijmy sobie wyborczą celebrację i degeneracje, zanim nadejdzie dziewiąty X i niektórzy będą wrzucać.

Rozpoczynamy kandydatem, który lekko się zachiwał już następnego dnia zasadzeniu. Hasłem Marcina Hoffmana z PO było: "Zdrowy rozsądek z Naszej WOLI. Z dala od polityki". Wszedł z nim do Rady Warszawy, gdzie jest na tyle oddalony, że nie wykazuje się żadną aktywnością (z wyjątkiem podwyżki biletów).


Kolejny, Paweł Pawlak z SLD, zdemorfizował się metaforycznie. Otworzył furtkę hasłem "WOLA zmian", teleportował się nim do Rady Dzielnicy i umocował się w niej jako v-ceprzewodniczący. [Jego krótką ekspiację nt. przetargu Hrubieszowskiej 9 można sobie zerknąć tutaj, zaś interpelację
w sprawie psich kup tutaj].



Sylwester Paweł Sieradzki z PiSu wszedł nigdzie. Jego motto podzieliło 2% wyborców. Być może z powodu degradacji monochromatycznej (inspirowanej znanym i lubianym porzekadłem prezesów).


Również Marcin "Zdrowa WOLA. Z dala od polityki" Wąsowicz z PO wypadł z konkursu. Wola jest chorą dzielnicą i jego wizję podzieliło tylko
3 procent. Pomimo, że dotał do mrozów, degradował się bardzo nieznacznie.




Następny kandydat, który doszedł donikąd: Sylwester Hojczyk (PO; 4.23 promila). Niestety, jego hasło nie utkwiło nam w obiektywie, ale z pewnością konczyło się na "z dala od polityki"(tak deklarowali wszyscy Peowiacy). Oprócz tego, miał piękny, choć dramatyczny, rozkład.



Robert Skrobski. Również nie chwyciliśmy brzmienia hasłowego. Startował w wyścigu do RM, ale nie stanął na podium bo miał prawie dwa promile. Był wolskim radnym z poprzedniego wybierania 2006. Degenerował się bardzo szlachetnie — kolory blakły mu aż do wiosny.
To właśnie jego oku badaliśmy dno.


Mrok oświetlał rownież twarz Michała Serzyckiego z PiSu. Ta dyskretna strategia doprowadziła go na krzesło Miejskiego Rajcy. Walczy tam z tirami i ujmuje się za lokatorką Krystyną. Jest też bardzo zdyscyplinowany — był na niemal wszystkich sesjach Rady. Za poprzedniego samorządzenia zastępował burmistrza Woli. Poza tym, podobny jest do jednego Kijaka Roberta. Nie spostrzegliśmy mu żadnych oznak zmienności, bo zawsze nasze spojrzenia spotykały się w zmroku.


Dwóch ładnych chłopców z PO: dwójeczka — Czaykowski, trójeczka — Hać. Zachęcali karcianymi trikami i ręką przy buzi. Obecnie rajcują. Pierwszy niezauważalnie w Radzie Miasta, ten ładniejszy — Woli.
Nie zauważono oznak kosmetyki degeneracyjnej (jedynie wiatr ich czasem potargał, bo wieszali się też na latarniach jako chorągiewki).


O Radę Miasta bezskutecznie dobiegali się dwaj lewicowi sojusznicy, Andrzej Wawrzak & Jakub Zamana. Zdegenerował się okrutnie tylko ten młodszy, bo wystartował z omyłką zecerską (w okrzyku bojowym "zwykłych ludzi" uciekł mu "igrek").
Jednak wciąż pozostają w prominencji, bo Andrzej "Czas zmienić Warszawę" jest członkiem zarządu Sojuszu dystrykt Wola, zaś Jakub wiceprzewodzi jego dzielnicowej Radzie oraz Federacji Młodych Socjaldemokratów (odpowiada za całe Warschau).





Ludwik "fryzjer" Rakowski startował
w konkursie do Sejmiku Mazowsza, gdzie osiągnął pułap Przewodniczącego. Wspiął się na niego
z przełomowym oksymoronem na ustach,
pt. "Nowoczesne Mazowsze".
Amorficznych zmian w obrębie twarzy nie stwierdzono. Jedynie jakieś nieżyczliwe
i nienowoczesne dłonie sabotowały Rakowskiemu numery.

Kończymy ten odcinek "Wspomnień nad urną" twarzą początkową, zimową. 
Marek Backiel z SLD na krótko przed tym zanim został zasypany śnieżką, wkroczył już w ciepła Radę Dzielnicy. Radzi tam w stylu o podobnym natężeniu jak rajca mecenas Czaykowski.


Jednocześnie lewą połówką przeźrocza anonsujemy kolejną, tym razem, bardzo przyjemną część urny, w której wystąpią wyłącznie spojrzenia żeńskie. Poza tym, demorfizacje i kosmetyka będą
tam odgrywały wiodącą rolę! Stejtjun!


środa, 5 października 2011

Grubą kredką


Chlewik przypomniał o innym obrazku agitacyjnym, tym razem spostrzeżonym w bramie na Ogrodowej. O ile kaligrafia poprzedniego
była rustykalna w charakterze (targetem była trzoda), tutaj mamy
do czynienia ze stylem inteligenckim, klarownym, z międzywojennego ducha, poprowadzonym lekką, moherową nitką.

I od razu skojarzymy to z cycatą z naszego redakcyjnego idola — Czeszki Bohdana:
"Wśród listów anonimowych najbardziej wzruszające są te, które niewprawną rączką, kulfoniastymi literami pisały dzieci pod dyktando słabo piśmiennych tatusiów,
brednią zaczadzonych".
Napisane w latach '60-ych, ale jakoś tak klimatem zbliżeniowe.

wtorek, 4 października 2011

Chlewik polski


poniedziałek, 3 października 2011

20. Międzynarodowa Bitwa Warszawska

(3D)

niedziela, 2 października 2011

Odpalenie Chłodnej


Jak zapowiedziane było, 1 października ruszyła Chłodnia.
Przez całą sobotę rozgrywał się tam Kiercelak, a o 20-ej zaświecono Kładką.
"Kiercelak", to cykliczna próba wskrzeszenia Chercelaka, czyli urzędowe dorabianie gęby gębie szemranej, złodziejskiej, paskarskiej, etc. — z czego zaprzeszły bazar głównie słynął, a w które to wartości jest prawdopodobnie zachłysnięty wolski magistrat.
Był tam tłum wesołych ludzi i stoisk, dużo zachwytów i poczęstunków, śpiewy i tańce, przebierańce oraz automobile w przedwojennym kostiumie. Było byczo, w dechę i morowo. Był też jeden granatowy policman.

Oczywiście nie zabrakło wyborczych wybroczyn: SLD rozdawało prezerwatywy firmy Piotr Gadzinowski, zaś dziewiątka z PO — ciasteczka
i pierniki. Agitowały też inne twarze, ale nie miały już tak fajnych wypieków.

Jednak najbardziej z całego przedsięwzięcia utkwiła w nas twarz na kółkach.
Znajoma twarz.
Piętnasta na liście PO.

Zabarykadowała wylot Chłodnej od zachodu


i od wschodu.


Jak zawsze, było to bardzo sympatyczne spotkanie. I trudno byłoby go ominąć (chyba, że fotoplastikonem; chociaż wczoraj w niego nie zaglądaliśmy)..

Zakończymy błogo i estetycznie tą uśmiechniętą relację — skronikujemy fragment festynplakatu. Vłala! Koniec.


(Plakat w dużej wersji, do powieszenia nad tapczanem, jest tutaj).