czwartek, 29 grudnia 2011
Dziki cennik
Powolutku, acz nieubłaganie Dablju Ef Carver zmierza w kierunku ostatniej szklanej kulki w mieście i pozostałego przy życiu gołebia.
Im bliżej finału, pojawiają się coraz bardziej śmiałe fochy i przekąsy publicz-
ności. Tym razem oddajemy mikrofon koresspondentowi Tygodnika Illus-
trowanego, który tak oto co mianowicie:
Komu się sprzykrzą cywilizowane wrażenia, ten może przeplatać je wrażeniami dzikiemi na polu Mokotowskiem, gdzie dr. Carver ze swoją trupą Indyan i cow-boys'ów daje widowiska przy słońcu naturalnem i elektrycznem.
Byłem tam z obowiązku kronikarza, i z popisów „dzikiej Ameryki" wynio-słem mniej więcej takie uwagi: że Indyanie wynaleźli najoszczędniejszą modę ubrania, bo zużytkowują do swoich galowych tualet to wszystko, co Europejczy-cy zwykli na śmiecie wyrzucać, więc rozmaite szmatki, gałganki, piórka, szkieł-ka i strzępy znoszonej odzieży.
Szczególniej zajął mnie krój ich pantalonów, pozbawionych tej części, która się najwięcej wyciera, zwłaszcza w szalonej jeździe nu oklep.
Meksykańscy pasterze przekonali mnie, że nie ma takiej dzikiej bestyi, któ-rejby ujeździć nie można, i to mi się bardzo podobało. Widziałem ich harcują-cych na koniach, które skaczą za przeproszeniem, jak pchły, i na bawołach, które dają szczupaka, jak angielskie vollbluty.
Koniokradztwo musi być w ich ojczystych stronach prawie tak rozpowsze-chnione, jak u nas, bo najefektowniejsze popisy Indyan i cow-boys'ów osnute są na tym temacie; rozboje po drogach i napady na poczty i dyliżanse zdarzają się widocznie bez względu na szerokość. geograficzną i różnicę cywilizacji.
Co do dra Carver'a, który wzrostem, postawą i wcieleniem męzkiej tężyzny zaszczyt przynosi aryjskiej rasie, mam wielkie podejrzenie, iż na wzór weberow-skiego "Freischutza" utrzymuje nieczyste stosunki z Samielem i odlewa wszys-tkie swoje kule o północy przy rozmaitych czarodziejskich praktykach. Zdaje mi się, że potrafiłby strzelać celnie z zamkniętemi oczyma, jak rozbija w biegu pięć kul wyrzuconych w powietrze; ale obawiam się, aby w czasie swoich warszaw-skich popisów nie wystrzelał sobie dziur we własnych kieszeniach — co było do przewidzenia przy cenach tak wysoko wyśrubowanych.
Indyanie z jego trupy najmniej mają do stracenia, bo i tak chodzą po większej części nago; ale pan dyrektor gotów swój łosiowy kaftan zanieść do lombardu, jeżeli w dalszym ciągu publiczność ukazywać będzie tak samo, jak dotychczas, swoje zainteresowanie dla antypodów.
Koszta utrzymania całej trupy czerwonoskórych i „bladych twarzy" wyno-szą około półtrzecia tysiąca franków dziennie; zdaje mi się, że najbardziej „bla-dą twarzą" będzie sam pan dyrektor przy wyjeździe z Warszawy.
Niedługo potem, ten sam sprawozdawca relacjonuje z jeszcze bardziej energiczną pianą (lecz przy odrobinie zdrowej, samokrytycznej melanholii).
Tak więc oto vuala!
Stej tjuna! Za chwilę i tak odjadą do Moskwy.
wtorek, 27 grudnia 2011
Święta księga Woli
Święta przeszły, gwiazdka zwiastująca odleciała, trzej mędrcy
po raz 2011 przybieżeli do stajenki Króla Żydowskiego.
Otworzył się cykl, zakończony morderstwem na krzyżu i zmar-
twychwstaniem wielkanocnym.
Ofiarą był ten sam Król Żydowski, który w międzyczasie od swojego ojca-Boga otrzymał awans na stanowisko Króla Wrzechświata.
Oprawcami byli Żydzi, bo od króla własnego woleli rzymskiego cesarza.
Nie wiedzieli jednak, że władcy Wrzechświata są nieśmiertelni, i że skutkiem ich podłego uczynku będzie co najmniej 2011 lat chrześcijaństwa.
Tak więc, w pochodzie do wieczności mijamy wioski, miasteczka, katedry strzeliste, stolice piotrowe, wojny pogromowe, misje pokojowe, oraz kruc-
jatki i inne czyny chwalebne. Maszerują państwa, królestwa, narody całe
i kontynenty. A wśród nich tysiącletnia Polska Katolicka, a wśród Polski — Warszawa, a w Warszawie dzielnica Wola, na Woli urząd, w urzędzie KSIĘGA.
Tym ubogaconym wprowadzeniem, po raz kolejny nawiązujemy do Świętej Wolskiej Księgi, czyli "Woli ongi i dziś", wydanej 1939 lat po narodzeniu Chrystusa i 1906 lat po wydaniu go Judaszem.
Księgę powstala z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Woli i można jej zasię-
gnąć w gablocie przy wejściu do urzędu. Oprócz zagabloconego oryginału jest także wersja łańcuchowa, dostępna każdemu pielgrzymującemu w celach urzędowych. (Przez krótki czas była również dostępna w sieci oficjalna wer-
sja elektryczna, ale zmyła się z niewiadomych powodów).
W powyższej publikacji, oprócz bardzo rzetelnych rozdziałów poświęconych wolskiej historii, gromkich fotografii i barwnych migawek kulturowych, można też znaleźć stosunek ówczesnych miłośników Woli do synów "narodu wybranego" — morderców Króla Izraela.
I tak np. w artkule "Garść wspomnień", Ignacy Grabowski, wieloletni członek TPW i ostatni wójt wsi Wielka Wola narzeka na "wszelkiego rodzaju żydków", którzy kładli kłody pod nogi Woli chrześcijan w jej pionierskim okresie —
gdy znalazła się w granicach Wielkiej Warszawy.
"Żydkowie byli w wielkiej zażyłości" z okupacyj-
nym wojskiem cesarza Wilhelma — wspomina Grabowski i po chwili uściśla:
"Nieomieszkali wykorzystywać tej zażyłości we wszelkiego typu zatargach z Polakami. Aż roiło się od szykan, donosów i t. p. Żydki czuli się jakby oni właśnie byli okupantami. Trzeba stwierdzić, że dzięki ich wystąpieniom stała się niejedna krzywda ludziom uczciwym i zacnym".
Grabowski opisuje dalej dramatyczne kłody na froncie kartoflanym i paskar-
skim, a jego przygoda z szajką braci Goldwasser doprowadza kłody wzajem-
nych relacji do zenitu.
Końcowy ustęp jest poświęcony zacnemu sołtysowi Woli, p. Szymańskie-
mu, który przeciwstawiając się ordynarnym żądaniom "żyda w niemieckim mundurze" sprowadził na siebie gniew "Glasenappa z ratusza". Przypowieść ta jest utrzymana w epickim, nieomal biblijnym charakterze. Nikt nikogo co prawda nie ukrzyżował, ale pozostał smród i hańba.
[Dla zainteresowanych, reprint artykułu w oryg. ortografii jest tutaj].
Z kolei, w artykule "Kasa bezprocentowa jako czynnik samoobrony społecznej", Józef Gaik, skarbnik TPW i prezes kasy dla handlu chrześci-
jańskiego "W jedności siła", opisując podsta-
wowe zalożenia działalności takich kas, apeluje:
"Musi powstać jak najgęstsza sieć kas bezpro-
centowych. opartych na natychmiastowości działania, zaufaniu i dobrej woli. Że uświado-
mienie w tym kierunku wzrasta, że drobne warsztaty chrześcijańskie przechodzą do ofen-
sywy w stosunku do polipa lichwiarskiego i brudnej konkurencji żydow-
skiej, świadczy mnożenie się ilości kas bezprocentowych i ich coraz świetniejszy rozwój".
[reprint tutaj].
"Wola ongi i dziś" jest książką absolutnie wartościową i powyższe fragmenty nie ujmują jej nic z takiej oceny, bo to tylko mały wycinek z 400 stron tekstu. Jednak to chyba nie jest dobry pomysł, aby wykładać ją w tabernakulum wolskiego urzędu i udostępniać petentom dla rozrywki. Przecież tą niepo-
prawną politycznie promocje dzielnicy mogą przeczytać dzieciaczki, może młodzież nowego chowu, może ktoś nieskażony historycznymi relacjami na linii my i oni.
Dla człowieka poszukującego, te archiwalne prawdy mogą być co najwyżej przyczynkiem do badania nastrojów lokalnego Towarzystwa Przyjaciół. Dziś i tak powszechnie wiadomo, że mrok wyssaliśmy z mlekiem matki i zdarzały się gorsze rzeczy, niż ongi na Woli.
Powyższe zauważenie idzie w sukurs świątecznych doniesień o plakacie promującym Warszawę.
po raz 2011 przybieżeli do stajenki Króla Żydowskiego.
Otworzył się cykl, zakończony morderstwem na krzyżu i zmar-
twychwstaniem wielkanocnym.
Ofiarą był ten sam Król Żydowski, który w międzyczasie od swojego ojca-Boga otrzymał awans na stanowisko Króla Wrzechświata.
Oprawcami byli Żydzi, bo od króla własnego woleli rzymskiego cesarza.
Nie wiedzieli jednak, że władcy Wrzechświata są nieśmiertelni, i że skutkiem ich podłego uczynku będzie co najmniej 2011 lat chrześcijaństwa.
Tak więc, w pochodzie do wieczności mijamy wioski, miasteczka, katedry strzeliste, stolice piotrowe, wojny pogromowe, misje pokojowe, oraz kruc-
jatki i inne czyny chwalebne. Maszerują państwa, królestwa, narody całe
i kontynenty. A wśród nich tysiącletnia Polska Katolicka, a wśród Polski — Warszawa, a w Warszawie dzielnica Wola, na Woli urząd, w urzędzie KSIĘGA.
Tym ubogaconym wprowadzeniem, po raz kolejny nawiązujemy do Świętej Wolskiej Księgi, czyli "Woli ongi i dziś", wydanej 1939 lat po narodzeniu Chrystusa i 1906 lat po wydaniu go Judaszem.
Księgę powstala z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Woli i można jej zasię-
gnąć w gablocie przy wejściu do urzędu. Oprócz zagabloconego oryginału jest także wersja łańcuchowa, dostępna każdemu pielgrzymującemu w celach urzędowych. (Przez krótki czas była również dostępna w sieci oficjalna wer-
sja elektryczna, ale zmyła się z niewiadomych powodów).
W powyższej publikacji, oprócz bardzo rzetelnych rozdziałów poświęconych wolskiej historii, gromkich fotografii i barwnych migawek kulturowych, można też znaleźć stosunek ówczesnych miłośników Woli do synów "narodu wybranego" — morderców Króla Izraela.
I tak np. w artkule "Garść wspomnień", Ignacy Grabowski, wieloletni członek TPW i ostatni wójt wsi Wielka Wola narzeka na "wszelkiego rodzaju żydków", którzy kładli kłody pod nogi Woli chrześcijan w jej pionierskim okresie —
gdy znalazła się w granicach Wielkiej Warszawy.
"Żydkowie byli w wielkiej zażyłości" z okupacyj-
nym wojskiem cesarza Wilhelma — wspomina Grabowski i po chwili uściśla:
"Nieomieszkali wykorzystywać tej zażyłości we wszelkiego typu zatargach z Polakami. Aż roiło się od szykan, donosów i t. p. Żydki czuli się jakby oni właśnie byli okupantami. Trzeba stwierdzić, że dzięki ich wystąpieniom stała się niejedna krzywda ludziom uczciwym i zacnym".
Grabowski opisuje dalej dramatyczne kłody na froncie kartoflanym i paskar-
skim, a jego przygoda z szajką braci Goldwasser doprowadza kłody wzajem-
nych relacji do zenitu.
Końcowy ustęp jest poświęcony zacnemu sołtysowi Woli, p. Szymańskie-
mu, który przeciwstawiając się ordynarnym żądaniom "żyda w niemieckim mundurze" sprowadził na siebie gniew "Glasenappa z ratusza". Przypowieść ta jest utrzymana w epickim, nieomal biblijnym charakterze. Nikt nikogo co prawda nie ukrzyżował, ale pozostał smród i hańba.
[Dla zainteresowanych, reprint artykułu w oryg. ortografii jest tutaj].
Z kolei, w artykule "Kasa bezprocentowa jako czynnik samoobrony społecznej", Józef Gaik, skarbnik TPW i prezes kasy dla handlu chrześci-
jańskiego "W jedności siła", opisując podsta-
wowe zalożenia działalności takich kas, apeluje:
"Musi powstać jak najgęstsza sieć kas bezpro-
centowych. opartych na natychmiastowości działania, zaufaniu i dobrej woli. Że uświado-
mienie w tym kierunku wzrasta, że drobne warsztaty chrześcijańskie przechodzą do ofen-
sywy w stosunku do polipa lichwiarskiego i brudnej konkurencji żydow-
skiej, świadczy mnożenie się ilości kas bezprocentowych i ich coraz świetniejszy rozwój".
[reprint tutaj].
*
"Wola ongi i dziś" jest książką absolutnie wartościową i powyższe fragmenty nie ujmują jej nic z takiej oceny, bo to tylko mały wycinek z 400 stron tekstu. Jednak to chyba nie jest dobry pomysł, aby wykładać ją w tabernakulum wolskiego urzędu i udostępniać petentom dla rozrywki. Przecież tą niepo-
prawną politycznie promocje dzielnicy mogą przeczytać dzieciaczki, może młodzież nowego chowu, może ktoś nieskażony historycznymi relacjami na linii my i oni.
Dla człowieka poszukującego, te archiwalne prawdy mogą być co najwyżej przyczynkiem do badania nastrojów lokalnego Towarzystwa Przyjaciół. Dziś i tak powszechnie wiadomo, że mrok wyssaliśmy z mlekiem matki i zdarzały się gorsze rzeczy, niż ongi na Woli.
Powyższe zauważenie idzie w sukurs świątecznych doniesień o plakacie promującym Warszawę.
piątek, 23 grudnia 2011
Dziki spacer
Wprowadzimy teraz odrobinę oddechu, czyli dzikich na spacerze w ogro-
du mleczarni.
__________
W podkładzie muzycznym niusa, regeton o ogrodzie w wykonaniu grupy Daab — firmowego zespołu stolarni B-ci Daab ze Skierniewickiej 6.
du mleczarni.
__________
W podkładzie muzycznym niusa, regeton o ogrodzie w wykonaniu grupy Daab — firmowego zespołu stolarni B-ci Daab ze Skierniewickiej 6.
Magda, czyli "Stefan"
To już zdecydowanie niestritart, lecz wspomnienie pośmiertne. Na ulicy Kolejowej, zaskakuje do zadumy nad szybkim, krótkim życiem motocyklisty.
Magda "Stefan" Kos, zginęła 7 czerwca i zapewne powyższe memento pojawiło się w pierwszą półrocznicę wypadku.
Z tego, co można się dowiedzieć w sieci, była bardzo przystojną, fajną i twar-
dą babką (stąd pewnie jej ksywa). Niestety, spotkała się czołowo z Oktawią, której kierowca zrobił o jeden manewr za dużo.
Nie wiemy, jak żegna się motocyklistów, w każdym razie Magdzie życzymy dobrej zabawy. Czas nie istnieje, więc do trwania nie należy się zbytnio przywiązywać. A dalej, to może być tylko lepiej.
albowiem...
Z CAŁĄ PEWNOSCIĄ WIESZ, ŻE
że najmocniejszym akcentem miejsca, jest prześliczna barmanka bez zęba na przednim pokładzie.
Zaś finałową wiedzą, którą z pewnością posiadasz, jest to, że moto-
cykle są co prawda ładne, ale zbyt niebezpieczne w swej bezbron-
ności. Powolnym rowerem, zawsze się jakoś umknie, nawet przed najszybszym niebezpieczeństwem, zaś motorem — nie bardzo.
Ślepa fasada
Żegnamy inwentryzację stritarta. Ostatnią, która nas zwróciła i poruszyła jest emanacja mularska na fasadzie Polskiego Związku Niewidomych na Konwiktorskiej.
Oczy, zawsze przykuwają uwagę — szczególnie, gdy patrzą w nas oczy niewidome. Niby wiadomo, że nie widzą, ale wydaje się, że o wiele więcej
o nas wiedzą, że prześwietlają do najciemniejszego zakamarka. A tutaj mamy zmasowany atak takich spojrzeń. I nie dajmy się nabrać, że obserwują tylko mecze Apolonii.
Tym razem sprawcy są znani: Dariusz Paczkowski & Mateusz Biele-
niewicz. Właścicielami oczu, które namalowali, są członkowie PZN, zaś sfotografował im je artystycznie p. Sikora (tutaj można przeczytać opis całego przedsięwzięcia).
Pomimo, że i tak nie będziemy przepadać za kolejnymi produkcjami powyż-
szych autorów, to na Konwiktorskiej zrobili coś bardzo wartościowego.
Bez kombinacji, bez konkursu długości pędzla, oraz jakiegoś — mocno szem-
ranego — "autentycznego głosu młodzieży w ważkich sprawach" za pomocą spreju. To tylko czysta dekoracyjność.
I takie, zdaniem redakcji, powinny być murale — możliwie o jak najbardziej neutralnych formach. Przez to treści, które tam istnieją (o ile w ogóle tam istnieją), są o wiele bardziej czytelne. I potrafią zatrzymać. I ucieszyć oczy, nomen omen. Jest już wystarczajaco dużo bełkotu w mieście.
Ukłony dla mularzy, dawców narządów i wszystkich ociemniałych!
Oczy, zawsze przykuwają uwagę — szczególnie, gdy patrzą w nas oczy niewidome. Niby wiadomo, że nie widzą, ale wydaje się, że o wiele więcej
o nas wiedzą, że prześwietlają do najciemniejszego zakamarka. A tutaj mamy zmasowany atak takich spojrzeń. I nie dajmy się nabrać, że obserwują tylko mecze Apolonii.
Tym razem sprawcy są znani: Dariusz Paczkowski & Mateusz Biele-
niewicz. Właścicielami oczu, które namalowali, są członkowie PZN, zaś sfotografował im je artystycznie p. Sikora (tutaj można przeczytać opis całego przedsięwzięcia).
Pomimo, że i tak nie będziemy przepadać za kolejnymi produkcjami powyż-
szych autorów, to na Konwiktorskiej zrobili coś bardzo wartościowego.
Bez kombinacji, bez konkursu długości pędzla, oraz jakiegoś — mocno szem-
ranego — "autentycznego głosu młodzieży w ważkich sprawach" za pomocą spreju. To tylko czysta dekoracyjność.
I takie, zdaniem redakcji, powinny być murale — możliwie o jak najbardziej neutralnych formach. Przez to treści, które tam istnieją (o ile w ogóle tam istnieją), są o wiele bardziej czytelne. I potrafią zatrzymać. I ucieszyć oczy, nomen omen. Jest już wystarczajaco dużo bełkotu w mieście.
Ukłony dla mularzy, dawców narządów i wszystkich ociemniałych!
Skok 44
Dziś, lekkie pociągnięcie poprzedniego pędzla, czyli skok na Kuczerę pod mostem Kierbedzia.
Skoczyli Zbigniew Gęsicki "Juno" i Kazimierz Sott "Sokół", i to w chwili,
gdy cel "Akcji Kutschera" został już dosięgnięty w stu procentach (od kilku godzin generał-major smażył się w esesmanskim piekle). Obdwaj akowcy zginęli trochę na własne życzenie: po uratowaniu rannych kolegów, złamali rozkaz, bo chcieli jeszcze uratować Mercedesa 170. Wtedy miasto było już szczelnie obstawione; przede wszystkim mosty.
gdy cel "Akcji Kutschera" został już dosięgnięty w stu procentach (od kilku godzin generał-major smażył się w esesmanskim piekle). Obdwaj akowcy zginęli trochę na własne życzenie: po uratowaniu rannych kolegów, złamali rozkaz, bo chcieli jeszcze uratować Mercedesa 170. Wtedy miasto było już szczelnie obstawione; przede wszystkim mosty.
Bilans akcji > Niemcy: 1 trup generała SS, Polska: 4 trupy z AK + 100-u cywilów rozstrzelanych w odwecie. Mercedes, wrócił do kraju producenta, zaś pół roku później Armia Krajowa wybuchła w Warszawie Powstanie
i pojęcie bilansu stało się nie do pojęcia.
i pojęcie bilansu stało się nie do pojęcia.
O "Zamachu na Kutscherę" istnieją obszerne wypracowania, oraz film,
także można temat dalej zgłębiać w promieniu kilku kliknięć.
także można temat dalej zgłębiać w promieniu kilku kliknięć.
Wywołaliśmy go bowiem ze względu na namalowany pod mostem pomnik. Przechodziliśmy tamtędy wielokrotnie, ale dopiero niedawno jednym okiem otarliśmy znajomą tablicę, zaś oko drugie, spadło pod most i zobaczyło te kontury. Wstrząs był wstrząsający! Niesamowita ekspresja i prosty pomysł na granicy geniuszu, i makabry. Następny mroczny jasny punkt na mapie Warszawy! Bardzo bohaterski poza tym.
Trudno nazwać to stritartem, czy graffiti. Najbardziej przypomina to dywersję malarską, urządzaną w l. 70-ych przez, wspomnienego przez nas ostatnio, Włodzimierza Fruczka. Ponieważ Fruczek został krzyknięty prekursorem polskiego street artu, można uznać, iż skoczkowie to właśnie stritart.
Trudno nazwać to stritartem, czy graffiti. Najbardziej przypomina to dywersję malarską, urządzaną w l. 70-ych przez, wspomnienego przez nas ostatnio, Włodzimierza Fruczka. Ponieważ Fruczek został krzyknięty prekursorem polskiego street artu, można uznać, iż skoczkowie to właśnie stritart.
.
Baczność! Gdyby ktokolwiek wiedział coś więcej o obrazku spod mostu,* znał datę produkcji lub autora, bardzo prosimy o listy do redakcji!** Chcielibyśmy autorowi pogratulować.
.
_________________
* Pobieżna kwerenda w sieci wykazała tylko jedno info z 2008 r., dość lakoniczne, ale za to gruppowoczłonkowskie. Poza tym, ustala jakoś datę
(że obrazek powstał przed 2008).
(że obrazek powstał przed 2008).
** Ta sama prośba dotyczy czaszki prymasa.
Etykiety:
1944,
autor/autor,
malarstwo sztalugowe,
most,
zamach
czwartek, 22 grudnia 2011
Trzynastaczaszka
W cieniu masowej dezinformacji i chyru na mazanie po murach, zupełnie ukryła się czacha w Alei Prymasa, jeden z najmroczniejszych wolskich jasnych punktów. Ciągle zapominamy ją donieść, bo warto, bo wartościowa.
Tak więc oto włala!
Zauważona została rok temu, ale pojawiła się być może wcześniej. W każdym razie trwa i świdruje nieprzerwanie (jedynie niedawno ktoś ją pochlastał żyletką). Chcieliśmy pogratulować autorowi, bo jego czaszka jest urokliwa strasznie — wśród tysięcy czaszek straszących redakcję, najbardziej szpiku-
jąca kości.
Symbolika, którą umościł tam autor, zadowoli zaś każdego, nawet najbar-
dziej wybrednego, badacza; dostarczy mu wieloletnich przygód. Mamy tutaj ogólne memento mori, memento dla podrożujących, czarną rękę, kryształo-
wych Majów, Masonów, Maorysów, Muna & Suna, kolory wczesnego Tytusa de Zoo i płonące spojrzenie z rysunków Mroza do Cyberiady. Nad wszystkim dominuje as pik, oraz — nasz ulubiony kawałek — trzynastka (albowiem kolekcjonujemy również 13-stki)*.
Nie możemy tylko zdeszyfrować szczęki, czyli "Still high, yeah" — czy chodzi tu również o ezoter, czy o powstające równolegle do MHP i MHŻP, Muzeum Narkomanii.
Oprócz tego, czaszka przejawia różne krystalizacje i wybarwienia nocne. Może to wynikać z nieodległego sąsiedztwa mniej lub bardziej nieudanych stritartów komunikacyjnej mandali im. św. Tybetu, albo zwiastuje przyszło-
rocznych Majów, gdy wszystkich 13 kryształowych czaszek połączy się i trafi w jeden szlak, pt. The End.
___________________
* Niebawem przedstawimy ową kolekcję. Zaś powyższa 13stka już dawno by ją zasiliła, gdyby nie b. dobry klej, którym autor malował i każda próba skończyła-
by się zdegeneracją dzieła.
Tak więc oto włala!
Zauważona została rok temu, ale pojawiła się być może wcześniej. W każdym razie trwa i świdruje nieprzerwanie (jedynie niedawno ktoś ją pochlastał żyletką). Chcieliśmy pogratulować autorowi, bo jego czaszka jest urokliwa strasznie — wśród tysięcy czaszek straszących redakcję, najbardziej szpiku-
jąca kości.
Symbolika, którą umościł tam autor, zadowoli zaś każdego, nawet najbar-
dziej wybrednego, badacza; dostarczy mu wieloletnich przygód. Mamy tutaj ogólne memento mori, memento dla podrożujących, czarną rękę, kryształo-
wych Majów, Masonów, Maorysów, Muna & Suna, kolory wczesnego Tytusa de Zoo i płonące spojrzenie z rysunków Mroza do Cyberiady. Nad wszystkim dominuje as pik, oraz — nasz ulubiony kawałek — trzynastka (albowiem kolekcjonujemy również 13-stki)*.
Nie możemy tylko zdeszyfrować szczęki, czyli "Still high, yeah" — czy chodzi tu również o ezoter, czy o powstające równolegle do MHP i MHŻP, Muzeum Narkomanii.
Oprócz tego, czaszka przejawia różne krystalizacje i wybarwienia nocne. Może to wynikać z nieodległego sąsiedztwa mniej lub bardziej nieudanych stritartów komunikacyjnej mandali im. św. Tybetu, albo zwiastuje przyszło-
rocznych Majów, gdy wszystkich 13 kryształowych czaszek połączy się i trafi w jeden szlak, pt. The End.
___________________
* Niebawem przedstawimy ową kolekcję. Zaś powyższa 13stka już dawno by ją zasiliła, gdyby nie b. dobry klej, którym autor malował i każda próba skończyła-
by się zdegeneracją dzieła.
Subskrybuj:
Posty (Atom)