poniedziałek, 2 stycznia 2012

Wejście wiosny

Jak co roku o tej porze. 
Także, to faktycznie może być ciekawy rok. Jak jeszcze zaczną drzewa rosnąć korzeniami na odwyrtkę i papież-Murzyn wskoczy na stolicę piotrową, to redakcja przenosi się na inną dzielnicę.


Wejście rzezi


Reklamówka noworoczna, rodem z piekła agorowego AMSu. Adekwatna do dzielnicy. Z całą pewnością ta płachta sfinansuje remont Żelaznej 66.
Dziękujemy ci urzędzie dzielnicy! Dziękujemy Agoro S. A.!

Polańskiemu dziękujemy za (niezamierzone) poszerzenie znaczenia "genial-
nej komedii".

Wejście Szatana

(albo wyjście; jak kto woli)


sobota, 31 grudnia 2011

Wczorajszy

Wczorajsze rozpoczęcie nowego roku nie przyciągnęło tłumów.
Na placu K., oprócz Ibisza, było kilka osób, głównie z Polsatu.




piątek, 30 grudnia 2011

Dicki rozsądek

Dyrektor dzikiej truppy p. Whintney, uległ medialnym kuksańcom, wziął na siebie odpowiedzialność za pesymizm ziemian, spowodowany klęską agrarną i amerykańskim występkiem konkurencji zbożowej, i błyskawicznie obniżył ceny wstępu występów.

Obecnie, ceny kształtują się następująco:


Od razu z radością donoszą o tej zmiane wszędobylskie usta GW:


Zaś anonsowany powyżej konkurs, będzie polegał na ustrzeleniu zwierzątka mieszającego w głowie dr-a Carvera. Haczyk polega na tym, iż zarówno doktor, jak i jego pupil, będą istnieli w ruchu szybkim. Jednak, dla ułatwienia zadania, trzej amatorzy będą mogli oddać jednorazowo 300 strzałów. Także szanse są wyrównane.

Dla widzów sceptycznie nastawionych do talentu arryjczyka, zwycięstwo amatorów, będzie przede wszystkiem pomszczeniem w/wym zaborczych urodzajów, które to tak boleśnie dotknęły nasz kraj pod zaborami.

czwartek, 29 grudnia 2011

Evil dick



Anty.


Dziki cennik


Powolutku, acz nieubłaganie Dablju Ef Carver zmierza w kierunku ostatniej szklanej kulki w mieście i pozostałego przy życiu gołebia.

Im bliżej finału, pojawiają się coraz bardziej śmiałe fochy i przekąsy publicz-
ności. Tym razem oddajemy mikrofon koresspondentowi Tygodnika Illus-
trowanego, który tak oto co mianowicie:


Komu się sprzykrzą cywilizowane wrażenia, ten może przeplatać je wrażeniami dzikiemi na polu Mokotowskiem, gdzie dr. Carver ze swoją trupą Indyan i cow-boys'ów daje widowiska przy słońcu naturalnem i elektrycznem.
Byłem tam z obowiązku kronikarza, i z popisów „dzikiej Ameryki" wynio-
słem mniej więcej takie uwagi: że Indyanie wynaleźli najoszczędniejszą modę ubrania, bo zużytkowują do swoich galowych tualet to wszystko, co Europejczy-
cy zwykli na śmiecie wyrzucać, więc rozmaite szmatki, gałganki, piórka, szkieł-
ka i strzępy znoszonej odzieży.
Szczególniej zajął mnie krój ich pantalonów, pozbawionych tej części, która się najwięcej wyciera, zwłaszcza w szalonej jeździe nu oklep.
Meksykańscy pasterze przekonali mnie, że nie ma takiej dzikiej bestyi, któ-
rejby ujeździć nie można, i to mi się bardzo podobało. Widziałem ich harcują-
cych na koniach, które skaczą za przeproszeniem, jak pchły, i na bawołach, które dają szczupaka, jak angielskie vollbluty.
Koniokradztwo musi być w ich ojczystych stronach prawie tak rozpowsze-
chnione, jak u nas, bo najefektowniejsze popisy Indyan i cow-boys'ów osnute są na tym temacie; rozboje po drogach i napady na poczty i dyliżanse zdarzają się widocznie bez względu na szerokość. geograficzną i różnicę cywilizacji.
Co do dra Carver'a, który wzrostem, postawą i wcieleniem męzkiej tężyzny zaszczyt przynosi aryjskiej rasie, mam wielkie podejrzenie, iż na wzór weberow-
skiego "Freischutza" utrzymuje nieczyste stosunki z Samielem i odlewa wszys-
tkie swoje kule o północy przy rozmaitych czarodziejskich praktykach. Zdaje mi się, że potrafiłby strzelać celnie z zamkniętemi oczyma, jak rozbija w biegu pięć kul wyrzuconych w powietrze; ale obawiam się, aby w czasie swoich warszaw-
skich popisów nie wystrzelał sobie dziur we własnych kieszeniach — co było do przewidzenia przy cenach tak wysoko wyśrubowanych.
Indyanie z jego trupy najmniej mają do stracenia, bo i tak chodzą po większej części nago; ale pan dyrektor gotów swój łosiowy kaftan zanieść do lombardu, jeżeli w dalszym ciągu publiczność ukazywać będzie tak samo, jak dotychczas, swoje zainteresowanie dla antypodów.
Koszta utrzymania całej trupy czerwonoskórych i „bladych twarzy" wyno-
szą około półtrzecia tysiąca franków dziennie; zdaje mi się, że najbardziej „bla-
dą twarzą" będzie sam pan dyrektor przy wyjeździe z Warszawy.



Niedługo potem, ten sam sprawozdawca relacjonuje z jeszcze bardziej energiczną pianą (lecz przy odrobinie  zdrowej, samokrytycznej melanholii).
Tak więc oto vuala!




Stej tjuna! Za chwilę i tak odjadą do Moskwy.

wtorek, 27 grudnia 2011

Święta księga Woli

Święta przeszły, gwiazdka zwiastująca odleciała, trzej mędrcy
po raz 2011 przybieżeli do stajenki Króla Żydowskiego.
Otworzył się cykl, zakończony morderstwem na krzyżu i zmar-
twychwstaniem wielkanocnym.
Ofiarą był ten sam Król Żydowski, który w międzyczasie od swojego ojca-Boga otrzymał awans na stanowisko Króla Wrzechświata.
Oprawcami byli Żydzi, bo od króla własnego woleli rzymskiego cesarza.
Nie wiedzieli jednak, że władcy Wrzechświata są nieśmiertelni, i że skutkiem ich podłego uczynku będzie co najmniej 2011 lat chrześcijaństwa.

Tak więc, w pochodzie do wieczności mijamy wioski, miasteczka, katedry strzeliste, stolice piotrowe, wojny pogromowe, misje pokojowe, oraz kruc-
jatki i inne czyny chwalebne. Maszerują państwa, królestwa, narody całe
i kontynenty. A wśród nich tysiącletnia Polska Katolicka, a wśród Polski — Warszawa, a w Warszawie dzielnica Wola, na Woli urząd, w urzędzie KSIĘGA.



Tym ubogaconym wprowadzeniem, po raz kolejny nawiązujemy do Świętej Wolskiej Księgi, czyli "Woli ongi i dziś", wydanej 1939 lat po narodzeniu Chrystusa i 1906 lat po wydaniu go Judaszem.
Księgę powstala z inicjatywy Towarzystwa Przyjaciół Woli i można jej zasię-
gnąć w gablocie przy wejściu do urzędu. Oprócz zagabloconego oryginału jest także wersja łańcuchowa, dostępna każdemu pielgrzymującemu w celach urzędowych. (Przez krótki czas była również dostępna w sieci oficjalna wer-
sja elektryczna, ale zmyła się z niewiadomych powodów).

W powyższej publikacji, oprócz bardzo rzetelnych rozdziałów poświęconych wolskiej historii, gromkich fotografii i barwnych migawek kulturowych, można też znaleźć stosunek ówczesnych miłośników Woli do synów "narodu wybranego" — morderców Króla Izraela.

I tak np. w artkule "Garść wspomnień", Ignacy Grabowski, wieloletni członek TPW i ostatni wójt wsi Wielka Wola narzeka na "wszelkiego rodzaju żydków", którzy kładli kłody pod nogi Woli chrześcijan w jej pionierskim okresie —
gdy znalazła się w granicach Wielkiej Warszawy.

"Żydkowie byli w wielkiej zażyłości" z okupacyj-
nym wojskiem cesarza Wilhelma — wspomina Grabowski i po chwili uściśla:

"Nieomieszkali wykorzystywać tej zażyłości we wszelkiego typu zatargach z Polakami. Aż roiło się od szykan, donosów i t. p. Żydki czuli się jakby oni właśnie byli okupantami. Trzeba stwierdzić, że dzięki ich wystąpieniom stała się niejedna krzywda ludziom uczciwym i zacnym".

Grabowski opisuje dalej dramatyczne kłody na froncie kartoflanym i paskar-
skim, a jego przygoda z szajką braci Goldwasser doprowadza kłody wzajem-
nych relacji do zenitu.
Końcowy ustęp jest poświęcony zacnemu sołtysowi Woli, p. Szymańskie-
mu,
który przeciwstawiając się ordynarnym żądaniom "żyda w niemieckim mundurze" sprowadził na siebie gniew "Glasenappa z ratusza". Przypowieść ta jest utrzymana w epickim, nieomal biblijnym charakterze. Nikt nikogo co prawda nie ukrzyżował, ale pozostał smród i hańba.

[Dla zainteresowanych, reprint artykułu w oryg. ortografii jest tutaj].

Z kolei, w artykule "Kasa bezprocentowa jako czynnik samoobrony społecznej",  Józef Gaik, skarbnik TPW i prezes kasy dla handlu chrześci-
jańskiego "W jedności siła", opisując podsta-
wowe zalożenia działalności takich kas, apeluje:

"Musi powstać jak najgęstsza sieć kas bezpro-
centowych. opartych na natychmiastowości działania, zaufaniu i dobrej woli. Że uświado-
mienie w tym kierunku wzrasta, że drobne warsztaty chrześcijańskie przechodzą do ofen-
sywy w stosunku do polipa lichwiarskiego i brudnej konkurencji żydow-
skiej, świadczy mnożenie się ilości kas bezprocentowych i ich coraz świetniejszy rozwój".

[reprint tutaj].

*


"Wola ongi i dziś" jest książką absolutnie wartościową i powyższe fragmenty nie ujmują jej nic z takiej oceny, bo to tylko mały wycinek z 400 stron tekstu. Jednak to chyba nie jest dobry pomysł, aby wykładać ją w tabernakulum wolskiego urzędu i udostępniać petentom dla rozrywki. Przecież tą niepo-
prawną politycznie promocje dzielnicy mogą przeczytać dzieciaczki, może młodzież nowego chowu, może ktoś nieskażony historycznymi relacjami na linii my i oni.
Dla człowieka poszukującego, te archiwalne prawdy mogą być co najwyżej przyczynkiem do badania nastrojów lokalnego Towarzystwa Przyjaciół. Dziś i tak powszechnie wiadomo, że mrok wyssaliśmy z mlekiem matki i zdarzały się gorsze rzeczy, niż ongi na Woli.

Powyższe zauważenie idzie w sukurs świątecznych doniesień o plakacie promującym Warszawę.