Z pewnością wszyscy się już o to potknęli.
Straszył też w 2010. Huczał, buczał, preludiował mazurkami, wisiał wielko-
formatowo, przystankowo, na rokowo, w dresie i na sedesie. Przy tak sym-
fonicznym stratowaniu Szopena, wydawało się, że wszyscy o nim zapomną na wieki.
Wszystko było na dobrej drodze. W zeszłym roku wjechała rockliszta i Skło-
dowska na moście. Szopenowska histeria zniknęła równie szybko, jak się pojawiła..
Jednak w tym roku mają przecież wjechać kibice! Oraz koniec świata!
No i właśnie z tym pierwszym — pozornie odległym od Szopena pojęciem — znowu zaczęło się frymarczenie jego melodyjnym wizerunkiem: na ulice wyskoczyły europlakaty na sportowo.
Nasze pierwsze wrażenie było mocnym wrażeniem zdumiewającym. Myśleliśmy, że ktoś mu złośliwie wydrapał ślepia, jakiś antyfan z postrocz-
nicową traumą. Ale nie! spojrzenie psychola po lobotomii było fabrycznie wydrukowane!
Równocześnie nadciągnęły eurolodówki. Na nich to samo, plus — dla akompaniamentu — dodano mu równie zasłużoną paradę dziwolągów: Marię, Mikołaja i Serenę. Czyli pod kibiców wyprztykano całą pulę ekspor-
towych celebrytów; z Janem z Czarnolasu, czy Piłsudskim w krótkich gaciach nikt by się nie kusił na zimną fantę i — w dalszej perspektywie — mecze.
Zapomniano tylko o dodaniu muzyki, np. części II-ej sonaty fortepianowej, przy otwieraniu drzwiczek.
Jednak, dramaturgię dostatecznie podkreśliła powiewajaca w tle bryła Koloseum i zabawa w orzełka i reszkę, która odbyła się w międzyczasie: wyszedł w miasto bezorzełkowy, z figowym korkotrampkiem zasłaniającym pustkę, a jak się problem przegryzł, to dodrukowano ekskluzywną serię Fryderyków z orzełkiem.
Najdziwniejsze w tym smutku jest, że wykonał go Trust-Truściński Przemysław, który zawsze trzymał się dość stabilnie (kiedyś go mocno chwaliliśmy na łamach).
Najsmutniejszy i tak musi być prof. Tomaszewski Mieczysław.
Ciekawe, jak to znosi?