poniedziałek, 4 czerwca 2012

Wolska 67 > szczytowanie ścienne

Szczytuje się od zachodu. Murala ma tam w trakcie organizacji na ścianie
od Poznania.


Za malunek wzięło Gutlukinstudio, które robi się w różnych obrazkach po murach, niektórych ładnych, niektórych burych. Tym razem to będzie potwór wawelski, niszczący kolejki mazowieckie niczym godżilla.
A w łapce ma trzymać czerwony sprej, hej!

Podajemy link do slajdu muralistów z twarzobuka, który odzwierciedla produkt finalny, profesjonalny.

A na końcu pomyślimy kolejny raz, że bardzo ultra nie przepadamy za farbowaną wypowiedzią w takiej skali. Można przecież użyć kartki z zeszytu w przestrzeni własnej, można miast ołówka użyć nawet spreja, ale ku czemu ma się to rozprzestrzeniać w przestrzenie publiczne i kaleczyć stare cegły? Po co ma to wchodzić aż w taką rozmiarowkę?
Po za tem, stare powinno być stare — błyszczeć łuszcząco, odpadająco, wiekowo pachnieć i zaświadczać.
Jeśli zrobi się za stare, należy dokonać remont, w skrajnym przypadku eutanazję, a nie przyprawiać starości nos wawelskiego klauna.

W dodatku wypowiadanie to nie dzieje sie polską farbą! Gdyby to był emolak lub polifarba w kolorze biało-czerwonym.. ale nie: to dulux! Już jeden się okrutnie zduluksował na Okopowej i to aż nadto wystarczy za wszystkie kolorowe dewastacje dzielnicy.
Wolska 67 patrzyła na kolumny wypędzanych warszawiaków w '44 roku, widać ją na prawie każdym zdjęciu z tych wydarzeń. A co na nas popatrzy, gdy znowu nas będa wypędzać?..

W prawdziwym zakończeniu tej refleksji życzliwej krytycznie nadmieniamy, iż godżillą zamalowano Wolskiej 67 jedno z jej autentycznych świadectw
i cudów... — zamalowano Wolskiej Polskę.


sobota, 26 maja 2012

Obserwator Lokalny #3

 #3.   26.2012.

Koniec maja miał dobry początek termiczny, sprawa pogody klaruje się w stronę słońca, w czerwcu gorączka. Pobudzamy ze snu Lokalnego Obserwatora, aby móc mu wrzucać krótkie migawki i nie robić oddzielnego halo, wuala!
.

PŁOCKA 
Dziewczęta z wystawy na JP2 zamieniono w telewizor i nie można już z nimi wymieniać subtelnej stróżki popatrzenia, ale można za to przykuć oczy w patrzącą wystawę Salonu Garderoby Używanej, Płocka 23.



ŚWIERCZEWSKIEGO 
Zwinnie ogłasza się tam cyklinowanie upapranych farbą, starych desek.



PŁOCKA róg DWORSKIEJ 
Mijają lata, epoki i style — we wszystko to można przekrojowo spojrzeć
na ścianie mięsnego o im. Mięs-Hub.



PŁOCKA róg WOLSKIEJ 
A nasza ulubiona gablotka reklamowa clirkanału zabłysła ostatnio czernią.

.

Następne sensacje wkrótce. Stej w nasłuchu!

poniedziałek, 21 maja 2012

Termojądra


Wczorajsza eksplozja termojądrowa przeszła zupełnie bez echa.
Praga Północ i Żoliborz przestały istnieć, ale pies z kulą u nogi się nawet nie zainteresował. Cały snop jupitera, co miłe, zogniskowany był na remoncie Warszawy Zachodniej.
Zbliża się bowiem czerwiec — najjaśniejszy miesiąc w roku, który zawsze obfituje w dziwne zdarzenia. Jak nie atom to grad wielkości trzech, pełnowymiarowych boisk, wiatr, trąba, huragan, burza z piorunem, fala samobójczych targnięć; jednym słowem: pełen rozstrój.
W związku z tym, pierwszoplanowe sprawy to te wieczne i wietrzne.
GW zazwyczaj donosi wtedy mianowicie:

— "Michalina Żórawska, przyszedłszy do męża na wiatrak na Woli, otruła się kwasem siarczanym".

— "Trąba powietrzna wyrządziła d. 21 z. m . w nocy wielkie spustoszenia. W pewnéj miejscowości porwała młyn wietrzny razem ze znajdującym się w nim młynarzem
i parobkiem, i uniosła przeszło 200 kroków, a w końcu z taką siłą rzuciła nim o ziemię, że rozleciał się na kawałki. Biedny młynarz stracił prawą rękę, parobek zaś lekko tylko się potłukł".

— "Onegdaj dzień przemienienia pańskiego nie odbył się, jak to zwykle prawie bywa bez burzy. Po całodziennéj pogodzie, około godz. 11-stéj wieczorem, upadł deszcz rzęsisty z towarzyszeniom grzmotów i piorunów, z których jeden padł za Wolskiemi rogatkami w wiatrak, na gruncie p. Biernackiego stojący. Górne skrzydło wiatraku roztrzaskał na drobne kawałki i zabił kota, który się tam był znajdował.
Chłopiec, śpiący w wiatraku oprócz przestrachu, żadnéj nie poniósł szkody".

Często w atmosferę wikła się dodatkowa atrakcja — czerony kur:

— "Onegdaj o godzinie 1-éj z południa, podczas nawałnicy, piorun uderzył w jeden
z wiatraków za rogatką Wolską, własnością Karoliny Furmankiewicz będący, skutkiem czego część tegoż uszkodzeniu uległa i już ogień tlić się zaczął, lecz przez gwałtowny deszcz zgaszony został; znajdujący się w tymże wiatraku terminator młynarski, żadnego szwanku nie poniósł".

— Zeszłéj nocy, o godzinie 1-éj, łuna za rogatką Powązkowską spowodowała wyruszenie straży ogniowéj, która jednak w ratunku brać udziału nie mogła, gdyż do miejsca pożaru nie było odpowiedniego przystępu.
Zgorzał wiatrak w polu za Powązkami.


Wyglada na to, że również w tym roku czerwiec będzie nieunikniony, więc należy mieć się na baczność. My zaś, będziemy oczywiście donosić lub nie.

czwartek, 17 maja 2012

Głowa Rity


Przeglądając annała "Tajnego D.", można się zetknąć na ogromnie natężone opisy sprawy Gorgonowej. To jeden z pierwszych popkulturalnych procesów wolnej Polski — nagłaśniany bulwarowo, nie schodzący
z masowego usta i zawyrokowany tłumnie przed wyrokiem. Ritę Gorgon pogrążało już samo nazwisko; odrąbanie potworowi głowy wydawało się być kwestią oczywistą.
Nie uczyniono jednak za dość mitologicznym analogiom i domniemaną zabójczynię skazano na cywilizowaną śmierć pt. "hang by the neck until dead", która i tak nie doszła do skutku, bo zamieniono ją w życie
w kazamatach.

Nasuwa się współcześnie niedawna sprawa Mamymadzi i jej medialny rozkład na czynniki pierwsze. I tu i tam pies pogrzebany ten sam. W tym samym Tupolewie.

O procesie Gorgonowej szumi wiele źródeł, więc można się głębić nie tylko "Tajnym De" (mającym jednak fajniejsze obrazki).

środa, 16 maja 2012

Terror halitragarzy

Od naszego nowego koresspon-
denta T. D., ukrywajacego się pod pseudonimem M., otrzymaliśmy sensacyjne otwarcie oka na spółdzielczy handel.


Już we wstępie, "M" głośno szepcze, iż "są sprawy, o których się w dziennikach warszawskich nie pisze, bo reporterzy oba­wiają się, że w ciągu dwudziestuczterech godzin po ukazaniu się drobnej nawet notatki, znalezionoby ich radykalnie na wieki "uspokojnych" w jakimś zapadłym zaułku dziel­nicy handlowej".
Dalej jego szepty stają się bardziej wrzaskliwe:
"Tak jest! Nie w Nowym Jorku ani w Chicago, tylko w naszym małym Paryżu pół­nocy, w Warszawie, usadowiła się mafja terorystyczna!"
Albowiem "niedawno, w ubiegłym do­piero tygodniu wydarzył się wypadek, który odkrył, jakiemi metodami posługuje się tajemna organizacja celem wymuszenia posłuchu dla swoich rozkazów..."

Pozytywnymi bohaterami dramatu otwarciowego są:

Aron Halbzjad, piękny handlarz rybim towarem, zam. ul. Elektoralna 49
Córka Halbzjada, piękna Pola siedemnastoletnia
Służąca, piękna Menia Frydman

Negatywnymi postaciami są złoczyńcy w kolorowych pończochach i tajemniczy dr eŁ, tło zaś stanowi piękna Hala M.

RĘCE DO GÓRY i ANI SŁOWA! odpalamy teraz pełnię anteny naszemu cichemu sprawozdawcy:


Między handlarzami rybnymi w halach Mirowskich a tragarzami wy­nikł zatarg. Ze względu na wzmożony ruch przedświąteczny, tragarze domagali się podwyższenia "taksy", czemu kupcy, ze względu na katastrofalny stan interesów, ostatecznie się przeciwstawili. Jednym z najenergiczniejszych oponentów był właściciel hurtowni ryb, p. Aron Halbzajd. Ażeby złamać opór kupca, tragarze urządzili zbrojny napad bandycki na jego mieszkanie. 
Pan Halbzajd zajmuje komfortowo urządzone mieszkanie przy ul. Elektoralnej nr 49. Bandyci roztoczyli obserwację nad mieszkaniem, aby wybrać moment najdogodniejszy do napadu. 
Była godzina 7-ma wieczór, w mieszkaniu znajdowały się dwie służące Halbzajda. Nagle ktoś zapukał do drzwi kuchennych i kiedy służąca otworzyła drzwi, do mieszkania wtargnęło 4-ch osobników z rewolwerami w rękach. Bandyci byli zamaskowani w niezwykły sposób: na głowy i twarze mieli naciągnięte różnokolorowe jedwabne pończochy damskie, przymocowane jedwabnemi podwiązkami. 

— Ręce do góry i ani słowa! — padł rozkaz herszta, którego przystrzyżona broda wyzierała z pod nasuniętej na twarz pończochy. Wystraszone kobiety wprowadzono do pokoju, gdzie je skrępowano powrozami i ułożono na tapczanie. 
— A teraz gadać, gdzie forsa i brylanty państwa?! — zwrócił się herszt do kobiet, a otrzymaw­szy odpowiedź wymijającą, roz­kazał zakneblować im usta bru­dnemi ścierkami.
W trakcie na­rady, odbywanej przez bandy­tów w języku żydowskim, w drzwiach rozległ się dzwonek. Wracała od fryzjera, piękna córka Halbzajda, 17-letnia Pola. Jeden z bandytów uchylił drzwi, a panienka, nie przeczu­wając nic złego, przestąpiła próg. W tej samej chwili za­trzaśnięto za nią drzwi i do skroni przystawiono jej rewol­wer. Pannę wprowadzono rów­nież do pokoju. Bandyci starali się grać rolę "dżentelmenów". Zbir, który wiązał jej ręce, ode­zwał się: — Tak piękne rączki szkoda niszczyć powrozami — i rzeczywiście związał jej lekko ręce, a gdy przyszło do zakneblowania ust, wyszukał specjalnie czystą chustkę.
Ale bandytów prześladował pech. Ledwie zaczęli plądrować mieszkanie, gdy znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Był to narzeczony służącej Józef Barański, woźny dyrekcji poczt i telegrafów. Na widok uzbrojonego bandyty w ma­sce, który otworzył mu drzwi, cofnął się i zbiegł ze schodów, alarmując przechodniów na ulicy. Bandyci wobec tego zrezygnowali z dalszej roboty. Wybiegli na ulicę i umknęli czychającym na nich autem. 
W kilka minut po alarmie na miejsce przybyli przedstawiciele władz śledczych, z naczelnikiem urzędu śledczego, insp. Sitkowskim na czele. Na schodach znaleziono porzucone przez bandytów pończochy. 

Pierwsze dochodzenie ustaliło, że napadu dokonali osobnicy, rekrutujący się z pośród ży­dowskich tragarzy. Świadczyły o tem nie tylko ubiory bandytów, ale i zalatujący od nich zapach ryb. Napad dokonany był planowo i z należytem przygotowaniem. Do jednopiętrowej oficyny na podwórzu przylegającej do ulicy Mirowskiej, bandyci zawczasu przystawili drabinę, aby, w razie uniemożliwienia ucieczki przez bramę, mogli umknąć przez dach. Na krótko. przed wtargnięciem bandytów do mieszkania Halbzajda przybyła jakaś nieznajoma kobieta, która wypytywała służ­bę, czy Halbzajd znajduję się w mieszkaniu. Była to wspólniczka bandy­tów, która pod tym pretekstem dostała się do mieszkania, aby sprawdzić, ile się tam osób znajduje i czy chwila do napadu jest odpowiednia. 
W trakcie dochodzeń policja ujęła kilku osobników, niepodobna jed­nak w sposób dostateczny dowieść im winy, ponieważ w czasie napadu bandyci nie zdołali niczego zrabować, a również nie mogą być z twarzy rozpoznani, bo napadu dokonali w maskach. 

SZAJKI ZAWODOWE

Korespondent nasz nie uląkł się gróźb osławionego na bruku warszawskim Dra Ł. i obserwując bieg śledztwa w sprawie napadu na Halbzajda oraz prowadząc częścio­wo na własną rękę dochodzenia, doszedł do niezwykle sensacyj­nych rezultatów:

Może się to komuś wydać co­ najmniej dziwnem, albo wręcz niezrozumiałem, ale mieszkańcy Warszawy szczególnie żydowskich dzielnic handlowych, przywykli do tego i nolens volens zżyli się z tym stanem rzeczy. W Warszawie istnieją potężne szajki, zorgazmowane pod przykrywką związków zawodowych, uprawiające bandytyzm w biały dzień. Dzielnice handlowe podzielone są na rejony. Każdy rejon ma grupę osobników, którzy nic nie robią, tylko cały dzień kontrolują i skrzętnie notują ilość kupujących, odwie­dzających sklepy. Osobnicy ci kontrolują, ile ku­piec utargował od poszczególnego klienta i każde­go wieczora, po zamknięciu sklepu, zgłaszają się do kupca po haracz od obrotu i klienta. Kupcy są bezradni, a biada temu, który próbowałby stawiać jakiś opór. Ma do czynienia z nieuchwytną i potężną, świetnie zorganizowaną mafją, która nie tylko zrujnuje i zniszczy go materjalnie, nie tylko urządzi blokadę sklepu, nie dopuszcza­jąc klientów, ale często również pozbawi życia, lub w najlepszym razie okaleczy nożami. 
Sprawców zbrodni rzadko kiedy udaje się wykryć i dowieść im winy. To też steroryzowani kupcy z rezygnacją ulegają ło­trom, powstrzymując się od wszelkich doniesień do władz, a czę­sto, w obawie przed zemstą, uchylają się od wyjaśnień, które mogłyby przyczynić się do zlikwidowania rozbojów. 
Teroryści działają z całą bezwzględnością, mając na swym żołdzie ludzi zdecydowanych na wszystko. Sami wyznaczają sobie "taksy", a jak intratny jest ten "interes" świadczy fakt, że przywódcy mafji, wyznaczając "posterunek", pobierają od członka od 200 dolarów wzwyż, zależnie od punktu i ilości spólników w danym rejonie. 
Poza tą organizacją istnieje jeszcze w Warszawie druga, będąca utrapieniem kupców i w ogóle mieszkańców północnej dzielnicy miasta. Jest to organizacja tragarzy, której członkowie, przeważnie osobnicy o atletycznej sile, rekrutują się przeważnie z pośród mętów społecznych. Przywódcy tej organizacji wyznaczają swoim członkom t. zw. "stacje", obejmujące pewien kompleks ulic, pobierając również za wyznaczenie takiej stacji po kilkaset dolarów. 
Kiedy do jakiegoś kupca przynosi się towar, choćby najlżejszą i najmniejszą paczkę, nie wolno ni­komu znieść tej paczki, nawet właścicielowi, furmanowi, lub subjektowi. Może to znieść tylko tragarz z danego odcinka, lub jego pomoc­nik, któremu kupiec zmuszony jest w ten sposób opła­cić haracz. Jeżeli tragarz jest w danej chwili bardzo zajęty, podbiega do paczki i dotyka ją ręką. Oznacza to, że paczkę może znieść kto inny, ale on jako czło­nek organizacji tragarskiej musi otrzymać stosowną taksę. A "taksa" ta, wyznaczona przez samych traga­rzy, jest bardzo wygórowana i terorem, często krwa­wym, narzucona. 
Pewni siebie, odnoszą się zuchwale do kupców, a często nawet obijają ich za niepunktualne wypłacanie haraczu. Teror tragarzy nie ogranicza się do kupców, stosują go także do wszystkich mieszkańców północ­nej dzielnicy. 
Gdy ktoś sprowadza sobie węgiel, czy meble, musi płacić haracz członkom organizacji tragarskiej, choć­by nie skorzystał z ich usług. W niektórych punk­tach, jak przed halami, gdzie roi się od kupców z artykułami pierwszej potrzeby, tragarze zarabiają po trzy tysiące i więcej złotych miesięcznie. A do jakich rozmiarów dochodzi haracz ściągany terorem, świad­czy fakt, że kupcy kilkakrotnie deklarowali już obni­żenie cen mięsa, ryb, nabiału, owoców i innych to­warów o całe 30%, w razie uwolnienia ich od te­roru tragarskiego.

Ostatnio do walki z mafją terorystyczną stanął z ca­łą bezwzględnością energiczny szef wydziału bezpie­czeństwa Komisarjatu Rządu, p. Mieczysław Lis­sowski.
Walka, prowadzona na śmierć i życie dała w krót­kim czasie te wyniki, że wymuszenia uprawiane przed­tem zupełnie jawnie i bezkarnie, obecnie już nieco przycichły.
Trudno jest od razu w krótkim czasie wykorzenić metody, które wżarły się w życie. Zresztą kupcy, obawiając się zemsty, przemilczają wiele przed władzami.
M. 

____________________
Dramat w oryginale dostępny jest tutaj wraz z całą serią innych, niemniej fascynujących obrazków z życia na śmierć i życie. Skanerzystom MBC bijemy wielkie pokłon!

Zaś w nagrodę dla cierpliwych słuchaczy mamy tombolę! Pytanie, na które odpowiedź jest zarazem zwycięstwem w konkursie, brzmi następująco:
Kto zabił?

Haliłosie

Zatrzymamy się z powrotem na Mirowskiej Hali i doniesiemy dużo nowych cegieł z cegielni "Łosie" w Łosiach pod Radzyminem. Mają one posłużyć renowacji halicegieł starych, dziurawych i rozstrzelanych.


Zauważmy także, iż bardzo nas cieszy, że nie zniknęła do lamusa tradycja stemplowania cegieł. Im możesz zaufać!

Z rozpędu zajrzyjmy również na stronę remontu wykonawcy, spółki AMP (aka Alpine Mayreder Polska lub Alpine Bud Sp. z o. o.), tej samej, która zrobiła wielobarwny lifting hali strony zachodniej oraz m. in. przebudowę basenu dla hipopotamów w warszawskim ZOO, ogrodowe osiedle w Wilanowie, dach na Królewskim Zamku, wioski kinder SOS-ów, żelbety na Słomińskiego za 12 237 340 zet i tysiące innych prac na krajowym i międzynarodowym froncie budowlanym. Wszystkie te przygody można znaleźć na stronie z referencjami AMP-a. Imtakżemożesz zaufać!

Kontynuując strumień świadomości halowej, przenieśmy się kilka kroków dalej — do Hali zwaną Gwardii — gdzie onegdajszy Niemiec Losse wydrapał na murze zapowiedź nadejścia Łosi.


Być może (czyż to nie cudownie?), SSyczący Niemiec Losse był nawet jednym z tych, którzy nas masakrowali i spopielali w pierwszych dniach sierpnia 44,
jednym z tych, o których działalności wspominał p. Klimaszewski
w  "Verbrenungskommando Warschau":

[...] Znowu odliczono tych z przodu i wepchnięto w głąb hali... Krótkie serie strzałów i cisza, a później pojedyncze strzały pistoletu.
Przed nami gęstwa wyciągniętych w górę rąk rzedniała. Nerwy nie wytrzymywały już. Starszy siwy człowiek o twarzy inteligentnej, ale wykrzywionej strachem usiłował wycofać się, wciskając nieprzytomnie między tylne rzędy. W ślad za nim napierali inni, ślepi, nieczuli, aby dalej od fatalnego wejścia. Ludzie z tyłu ścieśnili się jednak, zaparli murem broniąc przejścia. Wypchnięci więc z szeregu stali bezradnie, bo miejsca ich dawno zajęli ci z przodu. Otoczyło ich zaraz kilku esesmanów, spychając do wejścia. Wkrótce znikli w nim, dołączeni do następnej odliczonej grupy. Znowu echo wystrzałów i cisza długa i straszna.
Spod nóg człowieka stojącego przede mną wysunęła się rosnąca długim językiem kałuża podmywając buty stojącego opodal Niemca. Esesman usunął się z obrzydzeniem.
— Weg du Scheissdreck! — wypchnął nieszczęśnika z szeregu gwałtownym szarpnięciem. Ten instynktownie cofnął się do tyłu. W oczach Niemca przemknęło niewyraźne wahanie.
— Weg, verdammt! — powtórzył znowu z wyraźną nutą irytacji i lufa automatu zachwiała się niebezpiecznie.
Człowiek, półprzytomny, cofał się pośpiesznie, aż utknął gdzieś na końcu wyciągniętego szeregu. Niemiec odwrócił się i lufą pchnął mnie do przodu. Odczułem jej zimny ucisk na plecach. Z pochyloną twarzą bezmyślnie  obserwowałem płyty chodnika.
Znowu parę kroków naprzód, drżenie w nogach wzmagało się obejmując całe ciało. Stojące przede mną szeregi wydały mi się przeraźliwie nikłe, całkiem wyraźnie rysowała się wysoka i ciemna framuga bramy. Jeszcze dwa, trzy odliczenia...
[...] Pośrodku budynku, częściowo zniszczonego bombardowaniem, otwierała się szeroka dziura. Bomba, która przebiła tu kopułę dachu, zawaliła także i podłogę, otwierając ogromną głęboką czeluść targowych piwnic i podziemnych magazynów. W jej głębi leżały stosy ludzkich ciał. Światło słoneczne przebijało tu przez kolorowe szybki okien ciemnożółtą poświatą barwiąc upiornie dziesiątki twarzy skrzywionych grymasem bólu. Wokół dołu lepiło się od gęstej mazi krwistego błota, pachniało słodkawo, drażniąco, do wymiotów. Jak okiem sięgnąć, na betonowej płaszczyźnie całej hali czerniały nieruchomo leżące ciała w ciemnych skrzepach krwi.

A płynąc strumieniem na zachód, ujawnimy do kompletu Hessa z ulicy Dworskiej, który dał się zapamiętać na murze tamtejszej gazowni, poczym — w 1941 roku — czmychnał messerszmitowo do Anglii.


Wracamy jednak klamrą do wesołej współczesności i Hali Gwardian, żeby zajrzeć w stanowisko bojowych, gwardyjskich bokserów.


Gołąbki ekspresowe


W piątek zbłądziliśmy redakcyjnym pojazdem w Gołąbki, bo zmierzaliśmy
w Pruszków.

Jest coś bardzo niezwykle przyjemnego móc tak sobie popedałować
na świeżo nieczynnej autostradzie. Taki sam słodki fragment odbywał się,
gdy pojawiło się na Bemowie S8 i nie spuszczono jeszcze z łańcucha
łańcucha samochodów.


Nową drogę oceniamy fajnie. Jest na tyle szeroka, że w godzinach szczytu zmieści się na niej ok. 25 do 30 rowerzystów jadących bez trzymanki.
W tej chwili warto ją przemierzyć, bo nie ma jeszcze aż takiego tłoku i kieru-
nek Pruszków + okolice sięga się w 40 minut. Jedyne mankamenty to brak punktów wymiany płynów oraz te pleksiglasy po bokach, bo chłoną dźwięk
i nie słychać w jakim kierunku się jedzie.


Gołąbkowy wiadukt nad torami,
w perspektywie węzeł konotopny,
A2 i szansa jasnej drogi
daleko precz.

Na zwrócenie zasługuje fakt budowy kolejnego wiaduktu,
w stylu wczesnej secesji co prawda,
ale, tak na oko, nie mogącym pomieścić
aż tylu rowerzystów co poprzednik.



Ponownie zalecamy się szansą zwiedzenia autostradowej wycieczki, zanim pobrudzi się asfalt i porobią mikropęknięcia.

Kolej na torach schludu

Po zagładzeniu szuwara, deratyzacji tunela zachodniego i egzekucji historycznych budynków, kilka dodatkowych spojrzeń na paniczne porządki na kolei.
Po kolei: klasyka neonu pod internacjonalnego gościa, świeżo zamalowane królewskim błękitem HWDP Wola, lśniące alabastrową bielą śmietniki tamże oraz trawa radosną żółcią malowana, wuala!


poniedziałek, 14 maja 2012

Śląski, kolizyjny

Nius z ostatniej przedchwili, który nas wstrząsająco zaskoczył.


Rozumiemy, że młody narybek informacyjny może pomylić literki, ogonki
i przecinki, ale tworzenie nowych mostów w Warszawie to już zajęcie
z dziedziny inżynierii wyższej.
Rozumiemy i prosimy o zrozumienie.