Od naszego nowego koresspon-
denta T. D., ukrywajacego się pod pseudonimem M., otrzymaliśmy sensacyjne otwarcie oka na spółdzielczy handel.
Już we wstępie, "M" głośno szepcze, iż "są sprawy, o których się w dziennikach warszawskich nie pisze, bo reporterzy obawiają się, że w ciągu dwudziestuczterech godzin po ukazaniu się drobnej nawet notatki, znalezionoby ich radykalnie na wieki "uspokojnych" w jakimś zapadłym zaułku dzielnicy handlowej".
Dalej jego szepty stają się bardziej wrzaskliwe:
"Tak jest! Nie w Nowym Jorku ani w Chicago, tylko w naszym małym Paryżu północy, w Warszawie, usadowiła się mafja terorystyczna!"
Albowiem "niedawno, w ubiegłym dopiero tygodniu wydarzył się wypadek, który odkrył, jakiemi metodami posługuje się tajemna organizacja celem wymuszenia posłuchu dla swoich rozkazów..."
Pozytywnymi bohaterami dramatu otwarciowego są:
Aron Halbzjad, piękny handlarz rybim towarem, zam. ul. Elektoralna 49
Córka Halbzjada, piękna Pola siedemnastoletnia
Służąca, piękna Menia Frydman
Negatywnymi postaciami są złoczyńcy w kolorowych pończochach i tajemniczy
dr eŁ, tło zaś stanowi piękna
Hala M.
RĘCE DO GÓRY i ANI SŁOWA! — odpalamy teraz pełnię anteny naszemu cichemu sprawozdawcy:
Między handlarzami rybnymi w halach Mirowskich a tragarzami wynikł zatarg. Ze względu na wzmożony ruch przedświąteczny, tragarze domagali się podwyższenia "taksy", czemu kupcy, ze względu na katastrofalny stan interesów, ostatecznie się przeciwstawili. Jednym z najenergiczniejszych oponentów był właściciel hurtowni ryb, p. Aron Halbzajd. Ażeby złamać opór kupca, tragarze urządzili zbrojny napad bandycki na jego mieszkanie.
Pan Halbzajd zajmuje komfortowo urządzone mieszkanie przy ul. Elektoralnej nr 49. Bandyci roztoczyli obserwację nad mieszkaniem, aby wybrać moment najdogodniejszy do napadu.
Była godzina 7-ma wieczór, w mieszkaniu znajdowały się dwie służące Halbzajda. Nagle ktoś zapukał do drzwi kuchennych i kiedy służąca otworzyła drzwi, do mieszkania wtargnęło 4-ch osobników z rewolwerami w rękach. Bandyci byli zamaskowani w niezwykły sposób: na głowy i twarze mieli naciągnięte różnokolorowe jedwabne pończochy damskie, przymocowane jedwabnemi podwiązkami.
— Ręce do góry i ani słowa! — padł rozkaz herszta, którego przystrzyżona broda wyzierała z pod nasuniętej na twarz pończochy. Wystraszone kobiety wprowadzono do pokoju, gdzie je skrępowano powrozami i ułożono na tapczanie.
— A teraz gadać, gdzie forsa i brylanty państwa?! — zwrócił się herszt do kobiet, a otrzymawszy odpowiedź wymijającą, rozkazał zakneblować im usta brudnemi ścierkami.
W trakcie narady, odbywanej przez bandytów w języku żydowskim, w drzwiach rozległ się dzwonek. Wracała od fryzjera, piękna córka Halbzajda, 17-letnia Pola. Jeden z bandytów uchylił drzwi, a panienka, nie przeczuwając nic złego, przestąpiła próg. W tej samej chwili zatrzaśnięto za nią drzwi i do skroni przystawiono jej rewolwer. Pannę wprowadzono również do pokoju. Bandyci starali się grać rolę "dżentelmenów". Zbir, który wiązał jej ręce, odezwał się: — Tak piękne rączki szkoda niszczyć powrozami — i rzeczywiście związał jej lekko ręce, a gdy przyszło do zakneblowania ust, wyszukał specjalnie czystą chustkę.
Ale bandytów prześladował pech. Ledwie zaczęli plądrować mieszkanie, gdy znowu ktoś zadzwonił do drzwi. Był to narzeczony służącej Józef Barański, woźny dyrekcji poczt i telegrafów. Na widok uzbrojonego bandyty w masce, który otworzył mu drzwi, cofnął się i zbiegł ze schodów, alarmując przechodniów na ulicy. Bandyci wobec tego zrezygnowali z dalszej roboty. Wybiegli na ulicę i umknęli czychającym na nich autem.
W kilka minut po alarmie na miejsce przybyli przedstawiciele władz śledczych, z naczelnikiem urzędu śledczego, insp. Sitkowskim na czele. Na schodach znaleziono porzucone przez bandytów pończochy.
Pierwsze dochodzenie ustaliło, że napadu dokonali osobnicy, rekrutujący się z pośród żydowskich tragarzy. Świadczyły o tem nie tylko ubiory bandytów, ale i zalatujący od nich zapach ryb. Napad dokonany był planowo i z należytem przygotowaniem. Do jednopiętrowej oficyny na podwórzu przylegającej do ulicy Mirowskiej, bandyci zawczasu przystawili drabinę, aby, w razie uniemożliwienia ucieczki przez bramę, mogli umknąć przez dach. Na krótko. przed wtargnięciem bandytów do mieszkania Halbzajda przybyła jakaś nieznajoma kobieta, która wypytywała służbę, czy Halbzajd znajduję się w mieszkaniu. Była to wspólniczka bandytów, która pod tym pretekstem dostała się do mieszkania, aby sprawdzić, ile się tam osób znajduje i czy chwila do napadu jest odpowiednia.
W trakcie dochodzeń policja ujęła kilku osobników, niepodobna jednak w sposób dostateczny dowieść im winy, ponieważ w czasie napadu bandyci nie zdołali niczego zrabować, a również nie mogą być z twarzy rozpoznani, bo napadu dokonali w maskach.
SZAJKI ZAWODOWE
Korespondent nasz nie uląkł się gróźb osławionego na bruku warszawskim Dra Ł. i obserwując bieg śledztwa w sprawie napadu na Halbzajda oraz prowadząc częściowo na własną rękę dochodzenia, doszedł do niezwykle sensacyjnych rezultatów:
Może się to komuś wydać co najmniej dziwnem, albo wręcz niezrozumiałem, ale mieszkańcy Warszawy szczególnie żydowskich dzielnic handlowych, przywykli do tego i nolens volens zżyli się z tym stanem rzeczy. W Warszawie istnieją potężne szajki, zorgazmowane pod przykrywką związków zawodowych, uprawiające bandytyzm w biały dzień. Dzielnice handlowe podzielone są na rejony. Każdy rejon ma grupę osobników, którzy nic nie robią, tylko cały dzień kontrolują i skrzętnie notują ilość kupujących, odwiedzających sklepy. Osobnicy ci kontrolują, ile kupiec utargował od poszczególnego klienta i każdego wieczora, po zamknięciu sklepu, zgłaszają się do kupca po haracz od obrotu i klienta. Kupcy są bezradni, a biada temu, który próbowałby stawiać jakiś opór. Ma do czynienia z nieuchwytną i potężną, świetnie zorganizowaną mafją, która nie tylko zrujnuje i zniszczy go materjalnie, nie tylko urządzi blokadę sklepu, nie dopuszczając klientów, ale często również pozbawi życia, lub w najlepszym razie okaleczy nożami.
Sprawców zbrodni rzadko kiedy udaje się wykryć i dowieść im winy. To też steroryzowani kupcy z rezygnacją ulegają łotrom, powstrzymując się od wszelkich doniesień do władz, a często, w obawie przed zemstą, uchylają się od wyjaśnień, które mogłyby przyczynić się do zlikwidowania rozbojów.
Teroryści działają z całą bezwzględnością, mając na swym żołdzie ludzi zdecydowanych na wszystko. Sami wyznaczają sobie "taksy", a jak intratny jest ten "interes" świadczy fakt, że przywódcy mafji, wyznaczając "posterunek", pobierają od członka od 200 dolarów wzwyż, zależnie od punktu i ilości spólników w danym rejonie.
Poza tą organizacją istnieje jeszcze w Warszawie druga, będąca utrapieniem kupców i w ogóle mieszkańców północnej dzielnicy miasta. Jest to organizacja tragarzy, której członkowie, przeważnie osobnicy o atletycznej sile, rekrutują się przeważnie z pośród mętów społecznych. Przywódcy tej organizacji wyznaczają swoim członkom t. zw. "stacje", obejmujące pewien kompleks ulic, pobierając również za wyznaczenie takiej stacji po kilkaset dolarów.
Kiedy do jakiegoś kupca przynosi się towar, choćby najlżejszą i najmniejszą paczkę, nie wolno nikomu znieść tej paczki, nawet właścicielowi, furmanowi, lub subjektowi. Może to znieść tylko tragarz z danego odcinka, lub jego pomocnik, któremu kupiec zmuszony jest w ten sposób opłacić haracz. Jeżeli tragarz jest w danej chwili bardzo zajęty, podbiega do paczki i dotyka ją ręką. Oznacza to, że paczkę może znieść kto inny, ale on jako członek organizacji tragarskiej musi otrzymać stosowną taksę. A "taksa" ta, wyznaczona przez samych tragarzy, jest bardzo wygórowana i terorem, często krwawym, narzucona.
Pewni siebie, odnoszą się zuchwale do kupców, a często nawet obijają ich za niepunktualne wypłacanie haraczu. Teror tragarzy nie ogranicza się do kupców, stosują go także do wszystkich mieszkańców północnej dzielnicy.
Gdy ktoś sprowadza sobie węgiel, czy meble, musi płacić haracz członkom organizacji tragarskiej, choćby nie skorzystał z ich usług. W niektórych punktach, jak przed halami, gdzie roi się od kupców z artykułami pierwszej potrzeby, tragarze zarabiają po trzy tysiące i więcej złotych miesięcznie. A do jakich rozmiarów dochodzi haracz ściągany terorem, świadczy fakt, że kupcy kilkakrotnie deklarowali już obniżenie cen mięsa, ryb, nabiału, owoców i innych towarów o całe 30%, w razie uwolnienia ich od teroru tragarskiego.
Ostatnio do walki z mafją terorystyczną stanął z całą bezwzględnością energiczny szef wydziału bezpieczeństwa Komisarjatu Rządu, p. Mieczysław Lissowski.
Walka, prowadzona na śmierć i życie dała w krótkim czasie te wyniki, że wymuszenia uprawiane przedtem zupełnie jawnie i bezkarnie, obecnie już nieco przycichły.
Trudno jest od razu w krótkim czasie wykorzenić metody, które wżarły się w życie. Zresztą kupcy, obawiając się zemsty, przemilczają wiele przed władzami.
M.
____________________
Dramat w oryginale dostępny jest tutaj wraz z całą serią innych, niemniej fascynujących obrazków z życia na śmierć i życie. Skanerzystom MBC bijemy wielkie pokłon!
Zaś w nagrodę dla cierpliwych słuchaczy mamy tombolę! Pytanie, na które odpowiedź jest zarazem zwycięstwem w konkursie, brzmi następująco:
Kto zabił?