sobota, 1 czerwca 2013
Antrykot po parysku vs. wola po warszawsku
Na rogu Twardej i Żelaznej buntuje się Antrykot po parysku, który jak widać, nie dostał zezwolenia pobytowego na gościnnej wolskiej ziemi.
L'Entrecôte de Paris jest sieciówką, która serwuje stek z frytkami na caa-
aaaałej kuli ziemskiej. Twardy, żelazny narożnik okazuje się jednak nie do strawienia. Pozdrawiamy niniejszym urząd dzielnicy i składamy wyrazy szacunku antrykotowi za schludny i etstetyczny protest, tj. staranne dobranie protestacyjnej czcionki i zgrabne nawiązanie do poetyki remontowego wintydżu, dawno nie widzianej na warszawskich ulicach (dodatkowo, ośmielamy się zasugerować wywieszenie — równie oldskulowej — czerwonej flagi; wtedy problem zostanie błyskawicznie zauważony).
Towarzystwo Antrykot ma doborowe, bo dokładnie naprzeciwko od lat gnije kamienica Krongolda, kilka metrów dalej kawiarenka Luiza, zaś na Złotej mroczna szkoła-pomnik tysiąclecia.
Ech, Wola. Niebawem czerwone flagi zapłoną nawet w oknach banków
na Kasprzaka. Ta dzielnica już tak ma.
Fakju ZDF!
Dość szybko, bo już w kwietniu w wypożyczalniach typu Exsite czy PEB pojawił się tryptyk heroiczny niemieckiej telewizji publicznej ZDF pt. "Unsere Mütter, unsere Väter" ("Nasi matki, nasi ojce").
Jak na film o prowokacji gliwickiej ogląda się go szalenie wartko i wciąga-
jąco. Skręcony został w znanym i lubianym w kinwoju stylu — przetartym przez Spielberga "Szeregowcem" i "Kopalnią braci", który formułę tą odpisał z hitlerowskich kronik "Die Deutsche Wochenschau", itd. itepe.
Teraz treść. FAKJU ZDF!
Jak można rozpowiadanie w tak miłych okolicznościach kamery, z takimi miłymi Niemcami, z takim niemal współczuciem dla nich i zrozumieniem dla ich przygody, z takimi fajnymi mundurami i z taką ładną strzelanką obrócić w opowieść o niedobrych partyzantach z AK?
No, jak tak można?!
Jak można pokazywać Krajową Armię jako bandę wioskowych przygłupów, którzy zajmują się przede wszystkim nienawidzeniem Żyda, polowaniem na Żyda i rozprawami nad arcypolskością bigosa? Przecież akowcy byli równie tolerancyjni i pacyfistyczni jak ich niemccy koledzy. W dodatku było im trudniej, bo byli podziemni.
Jak można było z dowódcy partyzantów zrobić hipisa-poetę, kolekcjonujące-
go amulety z nieśmiertelników po zabitych żydowskich żołnierzach? Dlaczego nie pokazano jego kolekcji alufelg i radyjek samochodowych?
Jak tak można?!
Dlaczego partyzanci mają takie wielgachne napisy AK na opaskach? Dlaczego nie pokazano neonów AK, które jak wiadomo każdy partyzant mocował na rogatywce, idąc na akcję?
No i jak można było tak pokaleczyć piękny polski język, wychodzący z dziel-
nych partyzanckich ust? No, jak? Przecież po to były zabory, abyśmy nie dali pogrześć mowy! Akowcy z niemieckim akcentem brzmią niewiarygodnie! Można by pomyśleć, że to oddział złożony z samych folksdojczów i niemiec-
kich antyfaszystów, a takiego stanowczo pod ziemią nie było. Tacy byli wyłącznie w Wehrmachcie!
Jeśli skruchy wyrazu nie będzie, trzeba będzie wysłać czołg PT-91 Twardy
i aluzyjnie zbombardować Berlin.
Ten film to ciemność..
Etykiety:
brzydkie wyrazy,
buczenie,
cofka,
faszyzmy,
film,
nielubieto
piątek, 31 maja 2013
Prądzyńskiego 5/7 > Miejska Piekarnia
Dzisiej w tym miejscu, pod adresem 1/3, lubią brąz kurierzy UPS, a przed wojną ostatnią chrupała Miejska Piekarnia Mechaniczna.
Miała być jedną ze sztandartowych inwestycji warszaw-
skiego magistratu za rządów prezydenta Słomińskiego. Uruchomiono ją w styczniu 1929 roku w celu taniego chleba, podregulowania pazernych prywatnych piekarzy i przyświecenia idei mechanizacji. Miała być także wzo-
rem higieny i pychy bochenków.
Budowa była bardzobardzo kosztowna — 8 milionów złotych i jak to zazwy-
czaj bywa przy magistrackich inwestycjach, dwukrotnie przekroczono planowany budżet (w przeliczeniu na dzisiejsze złotówki kosztowała 120 milionów; dla porownania: Piekarnia Miejska w Krakowie z 1927 r. to 780 tys.zł.; Muzeum Historii Żydów Polskich z 2013 r.: 320 milionów).
Budynki postawił warszawski "Martens i Daab". Do produkcji kupiono francuskie piece Lidon'a, transport miało zapewnić 45 francuskich furgonetek Dion-Bouton. Zatrudniono natomiast jednego niefrancuskiego piekarza i 20 osób admininstracji.
Bardzo szybko okazało się, że piekarnia chrupie karygodnie, nieudolnie
i korupcyjnie. Afery goniły felery. Francuskie piece były wadliwe i nieprzy-
stosowane do polskiego chlebodastwa, połowa floty automobilowej w przeciągu pierwszego roku poszła na złom, zaś dyrektor — nomen omen — Szczodrowski – wyleciał ze stanowiska z zarzutem niegospodarności
i wałkownictwa z Francuzami. Już w 1930 roku miasto chciało wydzierżawić piekarnię a nawet mówiono o jej całkowitej likwidacji.
W kolejnych latach — aż do połowy lat '30-ych — próbowano odzyskać zaufanie warszawiaków. Naprawiono to, co zostało popsute, ulepszono jakość wypieków, poszerzono asortyment (zaczęto nawet wypiekać pierniki, herbatniki, gwiazdki, gwizdki i parasole), zwiększono personel (do 200 osób), rozbudowano laboratorium badań nad sensem chleba i uruchomiono giełdę zbożową.
Równolegle piekarnia była wściekle atakowana przez prrrasę, wściekłe piekarrrnie prrywatne (w stolicy było ich kilkaset!), zaś "zbrodnicza ręka" sabotowała wypieki od wewnątrz. Przeciw dumpingowi magistrackiej piekarni wściekle protestowały piekarnie podmiejskie. Nieufnie do zmecha-
nizowanego pieczywa odniosła się w jednym ze swoich warszawskich reportaży Maria Kuncewiczowa (l. 118; literatka):
"Dzieże są wielkości wagonów, chleby po wyrobieniu zjeżdżają do wagi po taśmach, niczym samochody u Forda, idą tysiącami w je-
den piec na rośnięcie, wypełzają stamtąd piechotą, w ciągu całej produkcji traktuje się je jako produkt seryjny, niemal nietykalny
i standaryzowany [...]".
den piec na rośnięcie, wypełzają stamtąd piechotą, w ciągu całej produkcji traktuje się je jako produkt seryjny, niemal nietykalny
i standaryzowany [...]".
Do wybuchu wojny niechęć do Miejskiej Piekarni Mechanicznej stopniowo wygasła. Przestano mówić o niej źle a zaczęto mówić wcale.
Zdjęcie zdjęte z piekarni w zachodnią stronę. Widzimy "biały domek" Prądzyńskiego 15, "czarny, długi domek" 15a, elewatory, piecownię gazowni i dwuspadowy domek od węglarzy.
Podsumowując cały okres jej działalności: przynosiła olbrzymie straty i nikt jej nie lubił. Zamiary miała czyste i postępowe, ale na Prądzyńskiego 5/7 "unosił się duch przysłowiowego Zabłockiego, reformatora mydlarstwa", jak określa to radny Adam Czerniakow (l. 133; inżynier), w swoim raporcie nt. piekarni przygotowanym dla magistratu. Miała docelowo wytwarzać 60 ton chleba dziennie, a w swoim najlepszym okresie było to ledwie 1/3 tej liczby.
Podczas okupacji PM działała dalej. Giełdę zbożową Niemcy przemianowali na Landwirtschaftliche Zentral-
stelle (centralę rolną), po czym wszystko wysadzili w powietrze*. W zapiskach inspektorów BOS-u odmalo-
wujących krajobraz po bitwie piekarnia opisana jest już jako "sterczące spod zwałów gruzów części zniszczonych piekarniczych pieców".
* * *
Mur osłaniający brązowych kurierów od strony torów jest jedyną pamiątką po niewydarzonej fabryce chleba.Powyższy mur odgrywa ważną rolę w jednej z gawęd z popularnego prze-
wodnika turystyki ekstremalnej po Warszawie pt. "Zbrodnie okupanta hitlerowskiego na ludności cywilnej w czasie Powstania Warszawskiego
w 1944 roku (w dokumentach)".
Opowiada p. Czesław Stróżek (l. 105; buchalter, zam. Obozowa 80 m. 20):
"Ukraińcy rozłączyli mężczyzn i kobiety, pozabierali zegarki i trzy godziny trzymali pod parkanem pod Piekarnią Miejską przy ulicy Prądzyńskiego, grożąc rozstrzelaniem. Parkan Piekarni Miejskiej przy ul. Prądzyńskiego, przy którym nas trzymano, znajduje się od strony Dworca Zachodniego. Komendant przyszedł i zadecy-
dował, iż możemy iść na Dworzec Zachodni, stąd przez obóz
w Pruszszkowie wywieziono mnie do Niemiec, skąd wróciłem
22 listopada 1945 r.".
dował, iż możemy iść na Dworzec Zachodni, stąd przez obóz
w Pruszszkowie wywieziono mnie do Niemiec, skąd wróciłem
22 listopada 1945 r.".
* * *
Lokalnym spadkobiercą smakołyków z pieców Prądzyń-skiego była Piekarnia Wolska, wybudowana za socjaliz-
mu na rogu Obozowej i Św. Stanisława. Była, bo zgasił ją kapitalizm i jeno komin dla centertelów jej się pozostał.
Ale dobry komin nie jest zły, jak to mówią.
____________________
* Mamy niesprawdzoną intuicję, że piekarnię wyłączyli z użytkowania nie Niemcy lecz radzieccy Rosjanie podczas jednego z nalotów w 1942 roku. Intensywnie bombarowali wtedy rejon Dw. Zachodniego (np. bomby unicestwiły kilka budynków przy Sławińskiej, więc tuż obok).
Jeśli otrzymamy dementi z radzieckiej ambasady, to tytuł zabójcy piekarni wróci oczywiście
do Niemiec.
czwartek, 23 maja 2013
Okoliczne ZOMO
Krótka przerywnia od Prądzyńskiego w teren pokrewny, równie schyłkowy, ostro rogaty. Niedawno pod adresem Ostroroga 10 zainstalowało się ZOMO. Nie jest to specjalnie jakaś sensacja, bo niedaleko — na Żytniej — wciąż trwa w chlubie komenda MO.
Obywatelskie zmotoryzowanie działa obecnie pod przykrywką firmy ZOOM, robiącej w branży meblarsko-gadżeciarskiej. Dekonspiruje ich tylko niedbale otwarta brama.
środa, 22 maja 2013
Prądzyńskim w dalszy dół
Odklejamy się od słodkiej krainy jajecznej nr 15a (powyżej — w czasach świetności).
Prądzyński rozgrywa się wciąż nieparzyście. Przenikamy za tory wożące pożywienie w elewator i wkraczamy w pełną piętnastkę.
Pod tym numerem całkiem dopiero co rozgrywało się magazynowanie, przed wojną biała kamieniczka była, zaś teraz — otwierają się nowe, nieznane dotąd, perspektywy na gaz.
Wystąpmy szybko do apelu zawartość nr-u 15, ex-kamieniczki białej. W świat po łączach polecą:
inżynier Mikołajczyk, inż. Bartler, ogrodnik Werdecki, magazynier Kętrzyński, Zaniewski (Julian), Jaśkiewicz Mikołaj oraz Józef Zieliński, który ujawnił się tam dopiero w 1942 roku.
Obchodzimy pomazany murek i wtaczamy się w teren Prądzyńskiego 11-13. Mamy tam pozostałość po kolejnej bocznicy, jednego kozła operowego*, współczesne zgliszcza drukarni pt. Pio Druk, magazynu Komputronika oraz firmy Target Media robiącej w marketingu. Nie mamy tutaj najmniejszej szansy na ckliwienie i sentymentale, bowiem przed wojną było tam zupełnie nic. Wobec tego włączamy patrzenie i delektujemy się w rozbiórkowy mrok z gazem w tle.
Następne potem to spadek po adresie 11/13 czyli samotna jedenastka gdzie na wąskiej działce egzystują śmieciarki panów Rogala & Baran pt. Eko-Pol. Ekologia sąsiaduje przez murek z bezpańskim w tej chwili adresem (w kolejności powinno to być Prądzyńskiego 9), gdzie zainstalowała się spontaniczna firma "Marek & Marek", podczas Euro próbująca swoich sił w branży parkingowej. Siedziba M&M-sów jest również ekofrendly — w oknach połyskują drewniane szyby, zaś ogrzewanie opiera się na systemie codziennej wymiany ognisk.
Właściciele firmy przy służbowej limuzynie.
Jeszcze kilkanaście lat temu, przy ulicy, stała tam przedwojenna chałupka, zaopatrująca w węgiel okolicznych wozaków. W okresie przedparkingowym teren zajmowała firma Sanbud, Wajdzik & Grzegorz.
Należy wspomnieć, iż przez środek posesji przebiega bardzo dogodny i nieoficjalny szlak, który wiodąc za płotem u podnóża ceglanych nawisów Masywu Ceramiki Przemysłowej doprowadzi nas wprost na Dw. Zachodni.
Pod adresem 9a rozgrywa się poważna sprawa, bo Magazyn nr 3 WSS Społem. Niestety, nie wiadmo nam, co oni tam magazynują; zresztą lepiej nie wiedzieć, bo się jeszcze przyśni.
Ostatnim ślizgiem zatrzymujemy się przed kolejnym numerem 9 i arkadyjską bramą spółki Adrog państwa Dybcio & Dybcio. Firma działa w branży kostki downa.
W następnym wejściu nastąpi piekarnia, zaś na winklu z Tunelową — mrok ostateczny .
Subskrybuj:
Posty (Atom)